Płaza…
wspomnienia Józefa Koryczana
spisała Bożena Bieda


autorzyspis treściindeks
 
Józef Koryczan
 
 

          Są ludzie, o których nie można zapomnieć. Takim człowiekiem jest były sołtys Płazy, Pan Józef Koryczan. Pełnił on ten urząd od 1978 do 1992 roku.

          Pana Józefa znają wszyscy mieszkańcy naszej wsi, wszyscy go cenią i poważają. Tak wiele przecież zrobił dla Płazy, wszędzie można zobaczyć ślady jego pracy, której poświęcił się bezgranicznie. Nawet dzisiaj, kiedy wspomina o swoim "sołtysowaniu", widać człowieka pełnego entuzjazmu i zaangażowania.
 
          Pan Józef związany jest z Płazą od urodzenia. Tu spędził swoje dzieciństwo, tu z rąk księdza Szewczyka przyjął I Komunię Świętą, tu dorastał, tu założył rodzinę i ze swoją żoną Marią wychował dzieci. O Płazie opowiada z pasją, dowodzi to jego przywiązania do miejscowości, z którą złączył swoje życie. A opowiada, trzeba przyznać, naprawdę interesująco. Ma gawędziarskie zdolności. Słucha się go z ogromną przyjemnością.

          Jako sołtys Pan Józef był ceniony przez ówczesnych włodarzy i uznawany za pierwszego sołtysa w gminie Chrzanów. Ciągle mówiło się o Płazie, a Pan Józef był podawany za przykład.

          Do szkoły podstawowej chodził w Płazie. Jak wspomina, nie było tornistrów, więc książki nosiło się za pazuchą. Szkoła mieściła się w budynku dawnej poczty, dwie klasy w domu Pana Kozuba (koło dzisiejszego przystanku w Płazie Górnej), a jedna klasa przy Zakładzie, czyli Domu Pomocy Społecznej, w tak zwanym małym domku. Pan Józef ukończył sześć klas. Kilkunastoletni Józef zaczął pracować we dworze. Tamtejszy ogrodnik wybrał go spośród czterech chłopców, którzy stali pod bramą i czekali na pracę. Było to wiosną, śnieg jeszcze nie stopniał, ale pracy było już sporo. Mały Józef pracował przy inspektach, pomagał w stajniach. Pan Józef wspomina, że we dworze było siedmiu fornali, z których pamięta dwóch Mokrzyckich – Staszka i Ludwika, Zembalę oraz Palucha. Hrabia Starzeński przyjaźnił się z jego ojcem, także Józefem (zgodnie z tradycją rodzice nadawali swoje imiona dzieciom). Hrabina polubiła chłopca, za jego uczciwość sumienność i pracowitość. Uczciwość, jak mówi dzisiaj, to największy majątek człowieka. O hrabinie zresztą Pan Józef zawsze wyraża się z ogromną sympatią.
 
DZIECIŃSTWO
          Pan Józef pamięta, że dzieci Starzeńskich, Marysia, Teresa i Maciek nie chodziły do szkoły, bo miały swoją guwernantkę. Zdarzało się, że w czasie przerw w lekcjach uciekały przed nią, a Pan Józef ukrywał je, aby mogły się pobawić. Pan Józef utrzymuje kontakty ze Starzeńskimi do dzisiaj, mieszkają oni w Krakowie i Poznaniu. Cenne dla Pana Józefa jest to, że traktują go oni jak swojego brata.

          Kiedy w 1940 r. do Płazy wkroczyli Niemcy pozwolili Starzeńskim pozostać w ich dworze. Wtedy to Pan Józef ukradkiem przynosił im jedzenie, głównie ziemniaki i owoce. Niestety niedługo potem musieli opuścić swój majątek. Pan Józef pamięta ten dzień ze wszystkimi szczegółami. Niemiec, który zamieszkał we dworze, pozwolił dąć bryczkę i parę koni, żeby mogli opuścić Płazę. Przed wyjazdem hrabina przyszła się pożegnać z Panem Józefem, nigdy wcześniej tego nie robiła. Powiedziała wtedy: "przyszłam się z tobą, przyjacielu pożegnać".

          Bryczkę eskortowało dwóch żołnierzy niemieckich z karabinami. W bryczce, co Pan Józef dokładnie zapamiętał, siedzieli hrabina i hrabia, miedzi nimi ich dzieci Marysia i Maciek, a Teresa za woźnicą. W pewnym momencie Niemiec zauważył, że hrabina chowa za ubraniem woreczek. Tam miała ukryte pieniądze, Niemiec zabrał je, na szczęście hrabiostwu nic nie zrobił. Bryczka skierowała się w stronę Chrzanowa. Starzeńscy, jak się później okazało, zamieszkali w Krakowie.

          Już po wojnie hrabianka Marysia przyjechała do Płazy na rowerze, by odwiedzić swoich przyjaciół Koryczanów. Było to w czasie żniw, więc przyłączyła się do pracy. Pomagała znosić snopy i układać je w kucki. Potem przyjeżdżała częściej. Pan Józef także odwiedzał ja w Krakowie. Zresztą z Marysią utrzymywał kontakt bardzo długo. Był u niej tuż przed jej śmiercią.
 
STARZEŃSCY
          Kiedy w Płazie powstało gimnazjum, to właśnie Pan Koryczana zaproponował, by nosiło imię Rodziny Starzeńskich, która na tę pamięć z całą pewnością zasłużyła. Bo to przecież na jej ziemi powstała Szkoła Podstawowa w Płazie. Przy jej budowie pracowało kilku murarzy: Józef Głowacki, Paweł Jaworek i Jakubik. Oni także budowali szpital w Chrzanowie. Jak wspomina Pan Józef, najpierw plac budowy szkoły ogrodzono kamiennym murem, który stoi do dnia dzisiejszego. Hrabia Starzeński dał drzewo na dach, uruchomił cegielnię w Bolęcinie. Na budowę szkoły wykorzystano 30 000 cegieł. Pan hrabia miał powiedzieć: "A teraz budujcie!". Zgodnie z tradycją, w dniu rozpoczęcia, jeden z murarzy szedł ze słoiczkiem i zbierał symboliczne pieniądze, które później wraz z kamieniem węgielnym wmurowano w rogu budynku. Pierwszym kierownikiem szkoły został pan Druciak. Mieszkał on w dzisiejszym domu parafialnym. W czasie wojny w szkole stacjonowało wojsko niemieckie.

          Pan Józef często wspomina wojnę.

          We dworze mieszkał niejaki Nawrat. Miał dorosłą córkę Tlauti. Dziewczyna brała ślub z żołnierzem frontowym w naszym zabytkowym kościele (zaraz po weselu pan młody wrócił na front). Pan Józef na prośbę matki panny młodej otrzymał mały wiklinowy koszyczek, w którym była fasola. Po wyjściu nowożeńców z kościoła Józef miał rzucić trzy razy garść fasoli. Po ślubie w pałacu odbyło się uroczyste przyjęcie. Pan Józef wspomina także, że w tym czasie pokojówką była Rózia Corowa. Dla pracowników z dworu w parku przygotowano długi drewniany stół, częstowano ich ogromnymi plackami i kawą z mlekiem. To, co zostało, mieli zabrać do domów i poczęstować bliskich.

          Tlauti bardzo polubiła Józefa. Zresztą tak jak jej ojciec, inspektor niemiecki, który zarządzał wszystkimi ziemiami dworskimi. Zarządzał także majątkami dworskimi w Młoszowej, Pogorzycach i Bolęcinie. Urzędował w Chrzanowie. Pan Józef mówi: "Dobrzy ludzie Ci Nawratowie". Nawrat traktował Pana Józefa jak swojego syna. Potem przeniesiono Nawrata na Śląsk.

          Nawratowi i innym Niemcom bardzo podobały się polskie zwyczaje dożynkowe. Wtedy to dziewczyny poubierane w krakowskie stroje robiły wieńce i śpiewały przyśpiewki. Jechały na pięknie przystrojonych wozach i śpiewały: "Pobłogosław Boże te dworskie woły, że nam pozwoziły zboża do stodoły".

          Pracował we dworze, dlatego często widywał mieszkających tam Niemców. Szczególnie zapamiętał jeden dzień, tuż po jego imieninach. Koło klombu stało kilkanaście niemieckich motocykli. Został wezwany do pałacu. Kiedy wchodził po schodach, był bity przez stojących Niemców. A wszystko zaczęło się od pewnej historii, która dla Pana Józefa bardzo źle się zakończyła. Kiedy obchodził imieniny, przyjaciele przygotowali dla niego mały biało-czerwony transparent z napisem: "Niech żyje Józef sto lat". Niestety Niemcy nie wiedzieli, o co chodziło. Posądzili więc Pana Józefa om sympatię dla Stalina, czyli jego imiennika i o przygotowywanie w Płazie powstania przeciwko Niemcom. Pan Józef był przesłuchiwany aż przez trzech hitlerowców, a każdy z nich sprawdzał, czy jego zeznania są identyczne. Pan Józef był bity i kopany. Przewieziono go do Wapiennika, gdzie mieścił się posterunek żandarmerii. Zamknięto go w piwnicy, gdzie siedziało już dwóch polskich żołnierzy. Siedział tam pół godziny. Przewieziono go do Chrzanowa w eskorcie dwóch żołnierzy niemieckich. Komenda żandarmerii mieściła się w budynku dzisiejszego Sądu Rejonowego przy alei Henryka. Kazano mu wyjąc z butów sznurowadła, dano łyżkę, miskę i półlitrowy garnuszek. Siedział zamknięty w sali nr 8 razem ze złodziejami z Chełmka, którzy kradli skórę. Leżał na podłodze, gdyż było za mało łóżek. Odbyła się rozprawa sądowa, w wyniku której skazano go na trzy miesiące aresztu. Pan Józef martwił się, że "robota we dworze stoi". Wtedy go nagle zwolniono. Jak się później okazało poręczył za niego niejaki Nawrat, Niemiec, który zarządzał dworem. Pan Józef, z radości, wracał do domu chyba pół godziny. Następnego dnia miał się znowu zgłosić do żandarmerii w Wapienniku o ósmej rano. Więc następnego dnia zrobił to, co mu kazano. Z Wapiennika został przewieziony do Katowic, gdzie miał odbyć się sąd. Powołano tłumacza, od którego dowiedział się, że skazano go na trzy lata pobytu w Dachau, ale zmieniono go na przymusowe roboty w Berlinie, zawdzięcza to panu Nawratowi. Specjalnym pociągiem relacji Lwów – Berlin, w przedziale dla więźniów, jechał do Berlina. Berlin był bombardowany dzień i noc, więc był bardzo prawdopodobne, że i tak zginie.

          Pan Józef bardzo dokładnie pamięta swój pobyt w Niemczech, mówi o tym tak, jakby to było wczoraj. Berlin był pięknym miastem, ale bardzo zniszczonym przez naloty alianckie. Gdy pan Józef przyjechał do miasta, zobaczył, jak wyglądało bombardowanie. Widział przerażonych ludzi, którzy chowali się w piwnicach. Ona sam pracował przy odgruzowywaniu miasta, noszeniu cegieł i wprawianiu okien. Najgorsza była jednak praca, jak to sam określił, przy grzebaniu trupów. W 1943 był pod Bramą Brandenburską, która zrobiła na Nim ogromne wrażenie. W Berlinie także słyszał, jak przemawiał sam Hitler. Kiedy przebywał w Berlinie pomagała Mu pewna Niemka, której mąż i synowie walczyli na froncie. U niej Pan Józef pierwszy raz zobaczył elektryczne żelazko. Na tydzień dostawała 10 papierosów, 3 funty chleba i paczkę kawy. Papierosy rozdawał, bo nie palił. Mimo trudnej sytuacji w czasie wojny Polakom przebywającym na robotach nie brakowało poczucia humoru. Pan Józef przypomina taką oto historię: Kiedy w niedziele nie pracowano, Polacy spotykali się w różnych miejscach, ale aby usiąść trzeba było mieć 10 fenigów, gdyż siedzenia były składane jak w kinie. Kiedyś Pan Józef częstował pewnego poznaniaka papierosem. Ten celowo odsuwał się, wtedy Panu Józefowi, który musiał przysunąć się do niego, krzesło się złożyło i aby usiąść musiał znowu zapłacić. Pan Józef pamięta także pięknie śpiewające Rosjanki, z sympatią mówi także o mieszkańcach Berlina. Pamięta portiera, który palił fajkę, a któremu Pan Józef oddał tytoń. Papierosów Niemiec od niego nie chciał, bo one tłumiły głód, a wiedział, ze Polacy głodują. Z Berlina Pan Józef pojechał pociągiem do Krakowa. Dojechał do Zabierzowa, gdzie zgłosił się do sołtysa. Ten skierował go do wdowy Mazgałowej. Miała ona dwie córki: Marysię i Zosię. Obie pracowały w Krakowie, wyrabiały kolorowe lusterka. U Mazgałowej mieszkało już czterech Płazian: Ciuruś, Mietek Sojka,. Sieprawski. Kobieta nie chciała go już przyjąć, ale uprosił ją. Mówił, że będzie spał na podłodze, byle tylko zostać. Spał rzeczywiście na podłodze. Wieczorami wszyscy "skubali" pierze i było wesoło. Rano wstawali do roboty, zbiórka była w Brzezince. Niemiec przydzielał do pracy. Pan Józef trafił do górników z Libiąża. Pracowali przy budowie okopów i ziemianek wojskowych z okienkami na karabiny. Kiedy przechodził front rosyjski przewieziono ich na drugą stronę Krakowa.

          Brat Pana Józefa Stefan tez przebywał w Niemczech, natomiast rodzina Koryczanów w 1943 została wysiedlona ze swojego gospodarstwa. Przeniosła się wtedy do Wielomków, którzy mieszkali przy obecnej drodze na Siemotę. Do domu mogli wrócić dopiero po wojnie.

          Po wojnie Pan Józef trafił do Państwa Puczniewskich, którzy mieszkali w Chrzanowie przy budynku stacji, gdzie do niedawna było jeszcze przedszkole. Pan Puczniewski pracował w FABLOK-u, a w wolnych chwilach zajmował się ogrodnictwem, była to jego pasja. Kiedy przeszedł na emeryturę, kupił willę w Sulejówku i tam zamieszkał. Pan Józef pamięta, że ta willa nazywała się Wiktoria. Puczniewski potrzebował ogrodnika. Wtedy, w 1946 r. Pan Józef pojechał do niego, do pracy w ogrodzie. Żoną Puczniewskiego była Rosjanka, którą poznał w czasie studiów w Rosji. Starsi państwo nie mieli dzieci i chcieli, by Pan Józef został ich synem. Tak się jednak nie stało. U Puczniewskich przebywał do roku 1947, czyli do śmierci ojca. Musiał wracać do Płazy, by zająć się gospodarstwem i zaopiekować najmłodszą siostrą Zosią. Odtąd już Płazy nie opuścił. Pracował w Stelli, gdzie nauczył się sztuki fryzjerskiej. We wsi obcinał księdza Krzeptowskiego i Lisewskiego. Zresztą z księdzem Lisewskim łączyła go długoletnia przyjaźń. Ksiądz proboszcz bardzo lubił przychodzić do Pana Koryczana na pogawędki. Od Pana Józefa można dowiedzieć się, że ksiądz Lisewski naprawiał mechanizm zegara na Wawelu. Wielu zegarmistrzów z całej Polski próbowało się podjąć tego zadania, niestety żadnemu się to nie udało. Dopiero proboszcz z Płazy poradził sobie z jego mechanizmem. Został za to odznaczony nagrodą państwową. Z tym wydarzeniem związana jest pewna anegdota, którą pan Koryczan wiele razy opowiadał. Proboszcz Lisewski przyszedł do niego i pokazał małą czerwoną książeczkę, powiedział, że zapisał się do partii. Pan Józef nawet uwierzył. Okazało się jednak, że ksiądz żartował, a książeczka to było odznaczenie państwowe za naprawę mechanizmu zegara. W Płazie zainstalował na wieży kościoła sygnaturkę, która w czasie Świąt Bożego Narodzenia wygrywała kolędy, a w maju pieśni majowe.

          Pan Józef chwytał się różnych robót. Pracował przy budowie zalewu Chechło. Obsługiwał półtonowy młot, który wbijał palisady. Nad jego pracą czuwał Władysław Prażuch z Trzebini. I tu był szanowany i doceniany za pracowitość.
Pan Józef sołtysem Płazy.

W 1978 r. Pan Józef został sołtysem Płazy. Swój urząd pełnił przez 14 lat. Dla Płazy zrobił bardzo dużo. Tam gdzie kiedyś pasło się bydło, powstało 69 ulic, w tym 67 asfaltowych. To On sprowadził z Kątów dziewięć wiat przystankowych, tzw. grzybków i rozmieścił je w całej wsi. Od 1985 r. przywoził osobiście krzewy ozdobne, które mieszkańcy sadzili na swoich posesjach. Do dziś Pan Józef posiada notes z zapisanymi nazwiskami osób, które takie krzewy otrzymały. Dzięki Niemu powstało także w Płazie nowe przedszkole, gdyż stare nie mieściło już dzieci. Pan Józef zatroszczył się także o służbę zdrowia. Wybudowano ośrodek zdrowia, a przy budowie Pan Koryczan miał swój osobisty udział. Drzewa i krzewy wokół Ośrodka to też jego zasługa, a przy ogrodzeniu pracowały również jego dzieci.

          Jako sołtys starał się pomagać mieszkańcom. Dlatego, kiedy przyszło mu wydawać "kartki", ogłosił zebranie wiejskie, na którym poinformował, ze mieszkańcy Płazy Dolnej mogą odbierać je w kiosku ruchu u pana Mirka. W ten sposób chciał, szczególnie starszym, ułatwić życie.

          Osobiście wybudował "kładkę" przy Stoku w okolicy źródła Płazianki, co pozwoliło mieszkańcom przechodzić w tej okolicy suchą stopą.

          Trzeba jeszcze pamiętać, że Pan Józef był pątnikiem. Prowadzał pielgrzymki do Kalwarii Zebrzydowskiej i Częstochowy. Pan Józef posiada bardzo cenną pamiątkę. To książeczka z dedykacją "Drogiemu pątnikowi Józefowi". Dedykacja ta pochodzi od Karola Wojtyły, późniejszego papieża Jana Pawła II.

          Pan Józef to człowiek wielkiego serca. Uczciwy, skromny, pracowity. Jego życiorys jest bardzo ciekawy, dlatego trzeba opisać wszystko to, co Pan Józef przeżył i czego doświadczył.
 
SZKOŁA