Felieton Olgi Nowickiej – lipiec 2023 

Nie będę chyba w tym temacie oryginalna. Jeżeli ktoś rzuca mi hasło ILUSTRACJA – wtedy automatycznie otwiera mi się w mojej głowie okienko i wyskakuje z niej jak malowany JAN MARCIN SZANCER, Wychowałam się na Jego rysunkach, które mnie zachwycały i zachęcały aby oglądać ale i czytać –  dalej i dalej… Świat, który przedstawiał pełen był postaci i kolorów, mnie jako dziecko zapraszał do odkrywania nowych bajecznych historii. Pinokio, Pan Kleks, Brzechwa dzieciom, czy Baśnie Andersena to tytuły mojego dzieciństwa, które potem w dorosłym już życiu czytałam swoim dzieciom… wszystkie z ilustracjami Szancera. Po latach odstawione na półkę – czekają…

Pochylę się więc teraz nad postacią tego wielkiego ilustratora, może dzisiaj już zapomnianego, może współczesnym dzieciakom  nic nie mówiącego, ale wartą przypomnienia…

Chciał być malarzem, tworzyć monumentalne dzieła, został ilustratorem książek dla dzieci i młodzieży… ale jakim – NAJWYBITNIEJSZYM! W środowisku uznawany za absolutny ideał, nazywany magiem i czarodziejem, który  zawładnął wyobraźnią wielu młodych pokoleń Polaków.

Myślę że trudno byłoby znaleźć czytelników, których nie uwiódł delikatnymi, postaciami  z baśni, bajek i legend. Czegóż to nie potrafił opowiedzieć charakterystyczną dla siebie kreską– księżniczki, królewicze, rycerze, subtelne twarze, smukłe sylwetki i cały bajkowy mikrokosmos –  żuczki, biedronki, jelonki, motyle i krasnoludki. Zostawił po sobie wspaniały dorobek ilustratorski ale mało kto wie, że był również scenarzystą, aktorem, pierwszym szefem artystycznym Telewizji Polskiej oraz współtwórcą tygodników dla dzieci: „Przygoda” i „Świerszczyk”. Kochał podróże i nimi min. inspirował się w swojej twórczości.

Narodzony jak z bajki…

Pisał o sobie: Urodziłem się w Krakowie. Kiedy bocian niosąc koszyczek z dzieckiem przelatywał nad wieżami miasta, wychyliłem się i zawołałem z zachwytem: „Ach jak tu pięknie!” Wtedy bocian upuścił mnie akurat nad domem przy ulicy Szlak 53 […] Odkąd pamiętam – malowałem, a zabawa przy pomocy farb, kredek, pędzelków była moim ulubionym zajęciem i tak już zostało […] Miałem jakąś piekielnie przekorną naturę, bo w czasie wykładów na uniwersytecie rysowałem pilnie, a na Akademii Sztuk Pięknych czytałem Schopenhauera, Nietzschego i Platona – przyznawał Szancer.

Pisał o nim Jan Brzechwa (w wierszu Dziurawe buty, 1958)

Dwa dziurawe buty szły po podłodze,

W każdym bucie było po jednej nodze,

A na dwóch nogach ubranych w spodnie

Jan Marcin Szancer przechadzał się godnie.

To ten artysta, słynny ilustrator,

Znany od Amsterdamu aż po Ułan-Bator.

Jan Marcin Szancer psa rudego miał,

Pies ten był rasy co zwie się czau-czau

I nie używa języka hau-hau,

Gdyż na przekór psim obyczajom

Psy czau-czau mruczą, ale nie szczekają […]

Miłość do teatru…

Teatr był dla Szancera również pasją, którego świat wyzwalał w nim  moc emocji, które owocowały potem w ilustracji. Jako dziecko  zobaczył krakowskie przedstawienie „Hamleta”, co wywarło na nim ogromne wrażenie.  Innym przeżyciem teatralnym było również „Wesele” Wyspiańskiego. Na dodatek – w rodzinnej kamienicy widywał często panią Tetmajerową w zamaszystym stroju bronowickim i  Rachelę całą w czerni, o „oczach wielkich jak latarnie”. Moje artystyczne skłonności wprowadzały niepokój i troskę w domu moich rodziców […]– wspominał po latach.  W teatrze znalazł swoje miejsce jako twórca scenografii. […] Jak każdy młody artysta byłem bezkompromisowy – podkreślał Szancer. Uznawałem jedynie sztukę monumentalną, gigantyczną, sklejałem papiery i rysowałem olbrzymie projekty do fresków, których nigdy nie miałem zrealizować[…] Pasja teatralna poparta została edukacją, bowiem ukończył Wyższą Szkołę Dramatyczną w Krakowie.

 

Od aptekarza do rysownika…

Będziesz ilustratorem – zawyrokował swego czasu Xawery Dunikowski. To było proroctwo – przyznał po latach Szancer. A tymczasem aby zmniejszyć niepokój rodziny o swoją przyszłość, przyszły mistrz rysunku przystał na propozycję ojca i przez jakiś czas przyuczał się do zawodu aptekarza. Wysłany został do zaprzyjaźnionej apteki, gdzie miał być wprowadzony w tajniki farmacji. Tamtejsza atmosfera  zdecydowanie mu nie pasowała ale bawił się wybornie. Proszki mieszał dobierając je według kolorów, a z opłatków formował  nieforemne kule. Wiele lat później, opowiedziane przez Szancera apteczne wspomnienia, zainspirowały Brzechwę do wykorzystania tego motywu w swoich baśniach o panu Kleksie.

Jako uczeń  gimnazjum często uciekał ponoć z lekcji i pojawiał się na Akademii Sztuk Pięknych (którą potem ukończył w pracowni mistrzów Józefa Mehoffera i Jana Frycza). Któregoś dnia wkroczył do jednej z sal, usiadł i zaczął szkicować nagą modelkę. Wykładowca pochwalił jego szkic, stwierdzając, że to co narysował nie jest obojętne, ma temperaturę, którą on zapamięta. Zgodzono się wtedy, aby uczestniczył w niektórych zajęciach pod warunkiem, że ukończy naukę w gimnazjum. Pierwszą książką, którą Szancer zamierzał zilustrować , choć nigdy tego nie uczynił, były Żywe kamienie Wacława Berenta – powieść, której akcja toczy się w późnym średniowieczu i opowiada o artyście, roli sztuki i jej posłannictwie. Treść ta rozbudziła w nim pragnienie ilustrowania książek. To był początek…

Pierwszą próbą ilustratorską była  praca szkolna na temat: Jak sobie wyobrażasz zniszczenie Troi na podstawie Eneidy? Upragnione studia dalekie były jednak od marzeń, wtedy sprzedał więc odziedziczony obraz Wojciecha Kossaka i pieniądze przeznaczył na podroż do Włoch. W Wenecji obraz „Legenda o św. Urszuli” Vittore Carpaccio stał się Jego przewodnikiem po dalszej twórczości – rozegranie akcji na wielu planach, kompozycja korowodu, piękno detali i szczegółów… wiedział już jak będzie rysował. Kreskę rozpoczął od szlifowania jako retuszer w krakowskim ilustrowanym „Kurierze Codziennym”, potem były felietony z rysunkami i etat dziennikarza w ilustrowanym tygodniku „Światowid”. Był również współzałożycielem i redaktorem naczelnym czasopisma kulturalno-artystycznego „Gazeta Artystów”. Kilka omyłkowych sytuacji z jego udziałem i szum wokół wpadek rysunkowych Szancera, na tyle rozwścieczyły początkującego rysownika, że porzuciwszy pracę w pismach wyjechał podróżować. Lizbona, Casablanka, Marakesz, Grenada czy Sewilla to tylko niektóre „przestrzenie”, które zaowocowały w późniejszym okresie w charakterze rysunku.

 

Z Krakowa do Warszawy…

Z powodów światopoglądowych, po zakończeniu współpracy z wydawnictwami, Szancer przeniósł się do Warszawy, gdzie jako grafik ponownie współpracował z wieloma czasopismami i oficynami wydawniczymi, dla których ilustrował książki.

Najstarszą zilustrowaną przez niego książką była czytanka polska dla uczniów Nasze miasto (1935).  W tej, jak i w kolejnych książkach Szancer stosował sygnaturę „jms”. W czasie okupacji hitlerowskiej brał udział w Powstaniu Warszawskim  oraz  współpracował z podziemnymi oficynami. Przydzielony do pracowni graficznej Tajnych Wojskowych Zakładów Wydawniczych,  wykonywał ulotki i rysunki przedstawiające uczestników walk. Wtedy też spotkał się z Janem Brzechwą, z którym się zaprzyjaźnił i rozwinął długoletnią współpracę. Niestety bomba, która spadła na mieszkanie Szancera,  całkowicie zniszczyła archiwum artysty i jego bogaty księgozbiór.

Po wojnie został kierownikiem artystycznym i twórcą ilustracji okładek „Świerszczyka”. Współpracował z „Płomykiem”, i wydawnictwami PIW, Książka i Wiedza. Objął również posadę profesora kontraktowego w Katedrze Książki i Ilustracji na Wydziale Grafiki warszawskiej ASP. Jako błyskotliwy pedagog, był bardzo dobrze postrzegany przez studentów, pozwalał im się rozwijać, cenił ich twórczą swobodę i oryginalność. Ciekawostką jest przygoda z telewizją, gdzie  współorganizował powstanie Teatru Telewizji – współpracowali z nim, m.in. Adam Hanuszkiewicz, Konrad Swinarski, Władysław Sheybal. To co ciekawe to również fakt, że na ilustracjach Szancera można odnaleźć jego najbliższych. Baśniowym postaciom często nadawał cechy i twarze żony i córki. W jego dorobku artystycznym znalazły się ilustracje do około 300 tytułów książkowych, projekty ponad 500 pocztówek, 60 scenografii, 20 plakatów, a także serie znaczków pocztowych, ekslibrysy i obrazy olejne.

Czy Szancer jest na nasze czasy?  Ciekawe pytanie godne kolejnych rozważań… Odpowiem krótko – tak, chociaż nie ma wątpliwości, że  ilustracja książkowa przeszła długą drogę metamorfozy… ILUSTRACJA z j. łac.  to illustrati, czyli –  rozjaśnienie, unaocznienie, rozpromienienie.  Szancer jak nikt inny potrafił nasz świat rozpromienić… Sam mawiał: Myślę, że nowoczesność jest tym ciekawsza, im głębiej opiera się na dorobku przeszłości… I jak się z tym nie zgodzić… Niech więc JAN MARCIN SZANCER jako ten wirtuoz, pełen wdzięku kolorowej elegancji wciąż zaprasza kolejne pokolenia  do zabawy zwanej LITERATURĄ.

Tymczasem polecam dwie książki autobiograficzne napisane przez autora językiem wspaniałego gawędziarza: Jan Marcin Szancer, Curriculum vitae, Poznań 2020, Jan Marcin Szancer, Teatr  cudów, Warszawa 1972 oraz album Jan Marcin Szancer. Ambasador wyobraźni, praca zbiorowa, Poznań 2019, w którym to połączono opowieść o życiu artysty z prezentacją jego najpiękniejszych ilustracji.

 

Felieton publikowany w Poradniku Bibliotekarza nr 78/2023