Felieton Olgi Nowickiej – styczeń 2024

W tym roku miałby 90 lat i jak piórem kreśliłby ówczesną rzeczywistość? Tego już się nie dowiemy. Chociaż ten głos na pewno byłby ciekawy i nietuzinkowy…
Marek Hłasko – żywiołowy, niepokorny,  zbuntowany, bezkompromisowy, piękny… nazywany polskim Jamesem Deanem.

Jeszcze za życia pisarz otoczony był legendą –  Jego biografia, może zadziwiać, a nawet szokować. Był kimś więcej niż tylko buntownikiem i prowokatorem. Zdolny wrażliwiec, przystojny – w skórzanej kurtce latem, w kożuchu zimą, z nieodłącznym papierosem w ustach. Łamacz kobiecych serc z tą różnicą, że to nie On uwodził, a kobiety uwodziły Jego. Tam gdzie się pojawiał w mgnieniu oka pojawiali się inni, wszyscy chcieli Go zobaczyć, usłyszeć. W słynnej „Kameralnej” przy barze brakowało miejsc, jeśli tylko Hłasko wpadł na „jednego” – patrzyli na Niego i nie każdy ośmielał wdawać się z Nim w konwersację, bo kto się głupio odezwał-  dostawał w zęby – wspomina Andrzej Czyżewski, kuzyn pisarza.

Wyglądem, zachowaniem, ale najbardziej tekstami literackimi – odreagowywał życie. 
Książki warto pisać tylko wtedy, jeśli przekroczy się ostatnią granicę wstydu; pisanie jest rzeczą bardziej intymną od łóżka; przynajmniej dla mnie – pisał w Pięknych dwudziestoletnich – uznawanej za młodzieńczą autobiografię. Skądinąd – w tym literacko przetworzonym tekście trudno oddzielić fakty od autokreacji – ot i cały Marek Hłasko – wrażliwy, oryginalny, fantazyjny, ironiczny, z niesłychanym zmysłem obserwacji i poczuciem humoru.

Rok 2024 ogłoszony został Rokiem Marka Hłaski, argumentując wybór pisarza następująco: […] potrafił nasycić banalne motywy i tematy zaczerpnięte z potocznego życia głęboką treścią egzystencjalną. 

            „Kaskader literatury” – również tak nazywany – dlaczego? – bowiem jako pisarz i jeden z najważniejszych twórców polskiej prozy powojennej dawał wyraz sprzeciwu wobec poetyki i zakłamania literatury socrealistycznej. Męczyły Go obowiązujące normy, targało Nim  niegasnące poczucie obcości i nierzeczywistości, dławiła bezmyślna mechanizacja życia i rutyna.
Zadebiutował „buntowniczo” zbiorem opowiadań Pierwszy krok w chmurach (1956), które to z dzisiejszej perspektywy zapewne nie szokują czytelnika, ale w momencie publikacji były uznawane za  przewrotowe w odniesieniu do obowiązującego kanonu socrealizmu.

Sama z twórczością Hłaski (Ósmy dzień tygodnia, Nastepny do raju, Cmentarze, Piękni dwudziestoletni, Sowa, córka piekarza) zetknęłam się w liceum, w drugiej  połowie lat 80-tych. Dla mnie był to również pierwszy krok w literaturę „niepokorną”, która przenosiła mnie w odmienną rzeczywistość, pełną wyjątkowego błysku geniuszu i olśnienia artyzmu, która wzbudzała mój podziw i emocje, która stawiała znak zapytania. Po Nim był Gombrowicz, Stachura, Bursa, Wojaczek…

Wśród całej masy opowieści, które krążyły o autorze,  skupmy się na kilku ciekawostkach, które potwierdzają w jakiś sposób Jego indywidualizm.

Podobno było tak… kiedy chrzczony był w wieku 2 lat w jednym z warszawskich kościołów, na zadane przez księdza pytanie „Czy wyrzekasz się złego ducha?”, mały Mareczek uparcie odpowiadał, że „nie”, tak więc uznać chyba można ten incydent za pierwszy objaw „buntu”

W wieku 12 lat zamieszkał z matką we Wrocławiu, gdzie z miernymi ocenami ukończył szkołę powszechną i rozpoczął naukę w Państwowym Liceum Techniczno-Teatralnym, skąd został dość szybko wyrzucony za niesubordynację, podobnie zresztą jak z drużyny harcerskiej. Edukację przerwał więc w wieku lat 16., po czym rozpoczął przygodę z trudem pracy zarobkowej, ukończywszy wcześniej kurs samochodowy, a co przydało mu się niezbicie jako pomocnikowi kierowcy  w czasie zwożenia sezonowo drewna z górskich szlaków. W Państwowej Centrali Drzewnej długo nie popracował, przechodząc do Metrobudowy, gdzie  „mianowany” został przez „Trybunę Ludu” terenowym korespondentem robotniczym. Zdarzyło się w tym czasie, że otrzymał za pracę nagrodę – która była powieść Anatolija Rybakowa nomen omen „Kierowcy”. Przeczytał ją i stwierdził:  Tak głupio i ja potrafię […] No i zaczął pisać.

Preludium do jego debiutu literackiego czyli Bazy Sokołowskiej (wyd. 1954) był wiersz – jeden jedyny, który popełnił w 1953r., a dla którego inspiracją było… poszukiwanie czajnika, po który wysłała Go matka. Czajnika nie kupił ale wrócił z wierszem, który kończył się słowami: […]Więc łzami, więc krwią dziś piszę ten list / I nie wiem po czajnik ? gdzie mam dzisiaj iść / I jestem bezradny, bo czajnik ? to mgła / Bo któż proszę Cioci ? ten czajnik dziś ma?

Rok później  60-stronicowe opowiadanie Baza Sokołowska, zamieszczone zostało w antologii „Almanach Literacki”, w nakładzie 10 tysięcy egzemplarzy, a autor Hłasko otrzymał wynagrodzenie równe 3 miesięcznej pensji „przeciętnego Kowalskiego”.

W wieku poborowym Jego kariera literacka nabierała tempa, w tym czasie dwukrotnie stawał na komisję, za każdym razem rozpijając swoich współtowarzyszy. Rodził się pisarz obdarzony charyzmą i niewątpliwie talentem, przy czym On sam popadał w hipochondrię i lekomanię, choć nic poważniejszego mu nie dolegało. To na co mógł się uskarżać to ból duszy i egzystencji. Gdy bolało…”zmyślał prawdziwie” i do takiego zabiegu, czyli zawierania treści niekoniecznie prawdziwych sam się przyznawał, jak chociażby w quasi-wspomnieniach Piękni dwudziestoletni (1966).  Koledzy po piórze i przyjaciele potrafili jednak się zorientować w Jego skłonności czy też zamiłowaniu do mistyfikacji, co opisał min. Tadeusz Konwicki w „Kalendarzu i klepsydrze”.  Kiedy nadszedł czas przymusowej emigracji Hłasko przez pierwsze miesiące nie miał ani czasu,  ani ochoty na pisanie. Do tworzenia  zachęcali go życzliwi mu towarzysze z Instytutu Literackiego w Paryżu. Podczas jednego z wieczorów Hłasko – nagabywany przez Zygmunta Hertza, wyznał, że ma już prawie skończone dłuższe opowiadanie i może przeczytać fragment. Gestem iście teatralnym wziął swój zeszyt i czytał przez 45 minut. Następnego dnia zeszyt Hłaski wpadł w ręce Hertza. Okazało się, że w notatniku nie było zapisanej ani jednej kartki.

Zdecydowanie potrafił zaskakiwać i prowokować. Znana była „burza” wokół pierwszego wydania Sowy, córki piekarza (1968), które ukazało się nakładem Polskiej Fundacji Kulturalnej w Londynie. Redaktor tekstu Juliusz Sakowski miał kilka zastrzeżeń do powieści, jednak zasadniczym punktem sporu była  dedykacja, jaką na obrazie Madonny miał wypisaną główny bohater powieści: „Kochanemu Grzegorzowi na pamiątkę wspólnie spędzonych nocy i dni w Górnej Galilei – Matka Boska”. Sytuacja była zaostrzona, Hłasko postarał się nawet o adwokata. Sprawa skończyła się niewielkim kompromisem: określenie „Matka Boska” zastąpiono imieniem „Maria”, co brzmiało bardziej dwuznacznie i mniej jaskrawo.

Ostatnią ciekawostką jest termin, który na stałe zapisał się w literaturze – „hłaskoidzi” – czyli literaci naśladujący styl pisarza. A kto mieści się w tym gronie? – Marek Nowakowski, Leopold Tyrmand, Waldemar Łysiak…czy i oni zgodziliby się ze słowami Mistrza Hłaski: Świat dzieli się na dwie połowy, w jednej z nich jest nie do życia, w drugiej nie do wytrzymania.

            Marek Hłasko zmarł w wieku 35 lat. 

Przyczyną zgonu, była zapaść wywołana połączeniem nadmiernej ilości środków nasennych z alkoholem. Został pochowany na cmentarzu w niemieckim Wiesbaden, jednak sześć lat po jego śmierci jego prochy sprowadzono do Polski i pochowano na Powązkach. Inicjatorką sprowadzenia prochów pisarza do Polski była matka pisarza Maria Hłasko. Na cmentarzu w niemieckim Wiesbaden pozostała symboliczna mogiła autora, którą do śmierci opiekowała się Jego była żona Sonja Ziemann. Na warszawskim nagrobku został wykuty napis (przez innego niepokornego – Jana Himilsbacha), który zasugerowała matka Hłaski: „Żył krótko, a wszyscy byli odwróceni”.

Drodzy czytelnicy – w roku 2024 – Roku Marka Hłaski, nie odwracajmy się i na nowo czytajmy Jego prozę.

Źródło: Andrzej Czyżewski, Piękny dwudziestoletni. Biografia Marka Hłaski 2021, https://culture.pl/pl/artykul/20-niepokornych-ludzi-piora