Gderania księdza Proboszcza
z księdzem Proboszczem Jackiem Miodkiem
rozmawiała rozmawiała Zdzisława Musiał (Z.M.)

autorzyspis treściindeks

     

Ks. Jacek Miodek (Ks.) - ur. 2.12.1963r. w Trzebini, rodzice: Mieczysław
i Stefania z d. Klimonda, pochodzący ze Skały i z okolic Żywca. Szkoła podstawowa nr 5 i Liceum Ogólnokształcące w Sierszy. Wiedzę religijną, oprócz przykładu domu rodzinnego, zdobywałem na katechezie prowadzonej przez ks. proboszcza Józefa Bendyka, który też był wielkim przyjacielem naszej Rodziny i do dziś dnia przyjaźń ta jest pielęgnowana. Wieki też wpływ na kształtowanie mojego powołania wywierał przykład
życia owego kapłana. Wielką też wdzięczność w sercu noszę dla księży wikariuszów, którzy mnie stopniowo w arkana posługi ministranckiej

wprowadzili, na lektora kształcili i w ruch Światło-Życie wprowadzili. Egzamin dojrzałości zdawałem w stanie wojennym w 1982r. i w tym samym roku, razem z innymi kolegami z klasy, rozpocząłem studia na Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie i przygotowanie do stanu kapłańskiego w Seminarium Duchownym.

Święcenia przyjąłem 22.05.1988r. Pierwszą parafią była Bestwina koło Bielska-Białej gdzie zająłem się także duszpasterstwem ludzi niepełnosprawnych. Po trzech latach, w 1991r. zostałem przeniesiony do parafii Lubień koło Myślenic gdzie wiele satysfakcji dawało mi prowadzenie Domu Rekolekcyjnego i praca w reaktywowanym Katolickim Stowarzyszeniu Młodzieży. Po kolejnych trzech latach, w 1994r. zostałem przeniesiony do Krakowa, gdzie przy parafii św. Mikołaja służyłem pomocą w działaniach Duszpasterstwa Młodzieży przy Kurii Archidiecezjalnej, szczególnie w ruchu Grup Apostolskich i KSM-u. Od 2002r. pracowałem jako wikariusz w parafii Świętej Rodziny w Zakopanem. Od 2008 jestem proboszczem parafii Matki Bożej Królowej Polski w Pogorzycach. Nie wiem co przyszłość jeszcze przyniesie. Mam jedynie ogromne pragnienie, by życia i posługi swej nie zmarnować, a wszystko, co robić będę, słowem lub czynem, wszystko na chwałę Bożą czynić pragnę.

 
 

POCZĄTKI

 
     
Z.M.: Ja chciałam ks. Proboszcza zapytać, bo słyszałam, że to było pierwsze probostwo, czyli księdza awans, prawda?  
Ks.: To była naturalna kolej rzeczy. Byłem księdzem wikarym 20 lat, no i wypadało wreszcie zostać proboszczem. Nie mieli już mnie gdzie dać, to dali do Pogorzyc (śmiech). AWANS
     
Z.M.: Jakie były odczucia księdza, jak dowiedział się ksiądz że zostanie proboszczem i to jeszcze na takiej parafii, gdzie nie było proboszcza i gdzie trzeba organizować dopiero parafię? Na pewno tam były tam jakieś obawy?  
Ks.: Byłem wezwany do ks. Kardynała, który mi powiedział, że chciałby mnie wysłać do Pogorzyc. "Wie ksiądz gdzie to jest?". Tak się mnie zapytał. Ja wcześniej nigdy nie byłem w Pogorzycach, ale od razu nasunęło mi się takie wspomnienie z dzieciństwa, gdy jako taki szkrab malutki stałem z mamą na dworcu autobusowym w Chrzanowie, który był wtedy koło Rynku Głównego, tam, gdzie chryzantemy teraz sprzedają przed Wszystkimi Świętymi.  
     
Z.M.: Tam, gdzie taki placyk jest teraz.  
Ks.: ...stamtąd odchodziły. I pamiętam, że podjechał taki "ogórek" i pisze na tabliczce "POGORZYCE". Pomyślałem wtedy: "ciekawe gdzie to może być" (śmiech). Mówię więc ks. Kardynałowi że pewnie koło Chrzanowa. On taki zdziwiony, że w ogóle wiedziałem, pyta mnie "A skąd ksiądz pochodzi?". Mówię, że z Sierszy, obok. "Aha" I tak się to zaczęło. Zostałem tutaj skierowany jako rektor kaplicy w Pogorzycach z misją tworzenia nowej parafii.
Jakie miałem odczucia? No, mój ty Boże, na pewno było ta jakieś wyzwanie. Z tego co mi ks. Kardynał powiedział wiedziałem, że na razie nie będę miał tu gdzie mieszkać, że będę mieszkał na wikarówce w Kościelcu i stamtąd będę dojeżdżał. Powiedział mi, że przy kaplicy mieszka emeryt ks. Wielgus – dawny proboszcz z Kościelca i budowniczy kaplicy, że ma tu mieszkanie, opiekę i wyżywienie. A ja jakoś będę musiał sobie wszystko zorganizować. Jak wszystko będzie gotowe miałem zgłosić wniosek o oficjalne erygowanie parafii. Jak pani Sołtys pewnie pamięta trwało to niecałe trzy miesiące (wrzesień, październik i listopad). Ostatnia niedziela listopada 2008 roku, a pierwsza niedziela Adwentu była dniem erygowania nowej parafii w Pogorzycach, no i ustanowienia Proboszcza. Dopiero od tego czasu.
 
 
 
 
 
     
Z.M.: I od tego czasu ksiądz został pierwszym proboszczem pierwszej parafii swojej?  
Ks.: Tak, ale jeszcze nie mieszkałem tutaj, bo dopiero remontowaliśmy tamte pomieszczenia na górze.  
     
Z.M.: A pierwsze wrażenie jak ksiądz to tu naocznie zobaczył?  
Ks.: Pierwsze wrażenie?  
     
Z.M.: Takie to pierwsze, nie to, nad którym się potem człowiek zastanawia, tylko to pierwsze...  
Ks.: Potraktowałem to jako wyzwanie. Powiem pani na ucho, że nie byłem pierwszym kandydatem, któremu ks. Kardynał zaproponował te parafię...  
     
Z.M.: Czyli ktoś odmówił?  
Ks.: Powiem szczerze, ja nie żałuję. Kaplica, która teraz jest kościołem, może nie kapie złotem, czy jakimś przepychem, ale ma w sobie takie ciepło, domowe ciepło. Dobrze się tu modli, ludzie nie są rozproszeni i czuć prawdziwą wspólnotę. Ja się dobrze czuję w naszym kościele, choć jest jeszcze dużo do zrobienia. KOŚCIÓŁ
     
     

WIERNI

WIERNI
     
Z.M.: A współpraca z parafianami, jak się tu ksiądz odnajduje? Ma ksiądz doświadczenia jeszcze z poprzednich parafii, prawda?  
Ks.: No, mam.  
     
Z.M.: No więc, jak się pracuje u nas?  
Ks.: Pani Sołtys, powiem tak - nie ma nas tutaj za dużo, nie? A jeszcze mniej nas jest w kościele.  
     
Z.M.: No właśnie, to jest bolączka...  
Ks.: To jest tak: Jakby tyle mieszkańców było w jakiejś parafii na Podhalu to byłoby w niedzielę na Mszach św. trzy razy więcej ludzi w kościele niż u nas. Rzeczywistość jest jaka jest. Ale ja myślę, że na tych co się deklarują jako wierzący i praktykujący można polegać bardziej niż na ludziach gdzieś w innych miejscowościach, gdzie duszpasterzowałem. Od samego początku byłem wzruszony tym, ilu ludzi bezinteresownie i nie czekając na zapłatę angażowało się w prace remontowe, ilu ofiarowało swoją pomoc, ilu składało specjalne ofiary i dary na rzecz kościoła. A teraz... chyba za dużo gadam, nie?

DZIAŁALNOŚĆ SPOŁECZNA
     
Z.M.: Nie, dobrze, dobrze.  
Ks.: Będziemy czytać później (śmiech).  
     
Z.M.: Będziemy potem autoryzować.  
Ks.: To jest wioska. I bardzo się cieszę, że to jest wioska, że nie ma anonimowości w tym wszystkim. Że rozpoznaję od ołtarza twarze parafian i ludzie przychodzący do kościoła też się znają. Chociaż, jak pani dobrze wie, coraz więcej sprowadza się do nas nowych ludzi z Chrzanowa.  
     
Z.M.: Robi się u nas taka właśnie sypialnia.  
Ks.: Może niektórzy chcieliby przenosić miejskie wzorce na naszą wieś, ale inni z kolei są bardzo zadowoleni i chcą się zasymilować, angażują się w życie parafii, ich dzieci są u nas ministrantami, należą do scholi. Nasz piękny "wsiowy" zwyczaj troski o kościół, sprzątanie i dekorowanie go przez mieszkańców poszczególnych ulic, jest przecież również okazją do zacieśnienia więzi sąsiedzkich, a czasami nawet okazją do poznania się z nowymi sąsiadami. Bardzo mi to odpowiada. A jeszcze to nam się udało wprowadzić, że ludzie z danego rejonu angażują się liturgicznie: czytają lekcje z Pisma św. na sumie, czasami nawet śpiewają psalm, niosą dary w procesji. Chociaż nie zawsze...  
     
Z.M.: Bo nie wszyscy chcą.  
Ks.: Ależ oczywiście, nic na siłę. Ale jak się uda kogoś namówić to jest to moją wielką radością. Bardzo się cieszę, że jest takie zrozumienie, że kościół się traktuje jako nasz, swój, że chce się dać jakiś swój wkład w to, żeby był piękny, czysty i wyglądał godnie.  
     
Z.M.: Ja, jak obserwuję tą księdza pracę, bo razem prawie pracujemy te trzy lata, tak wspólnie. Ja jestem też od listopada, 19 października były wybory 2008 roku. Tak różnie się pracuje, ale widać właśnie księdza inicjatywę. M.in. kiedyś, można powiedzieć, młodzież nie była skupiona wokół kościoła tak jak teraz jest skupiona, prawda? Może ksiądz coś powie o swoich grupach, których ksiądz zachęca tę młodzież, bo próbował nawet ksiądz żywy różaniec, tę grupę młodzieżową utworzyć...  
Ks.: A tak, tak... taka nowoczesna...  
     
Z.M.: Była nowoczesna grupa?  
Ks.: Tak, bo mieliśmy sobie sygnałki telefonami komórkowymi puszczać, czy już ktoś odmówił swoją dziesiątkę różańca. To miało być po kolei, żeby jeden do drugiego odsyłał, taka mobilizacja i przypomnienie. Trwało to przez jakiś czas, ale jak to wśród młodzieży bywa, zaczęło się coraz częściej rwać. Mam nadzieję, że przynajmniej u niektórych przetrwała praktyka odmawiania różańca. W parafii są cztery róże różańcowe kobiet, a mnie się marzy, żeby powstały również róże różańcowe mężczyzn. To byłby prawdziwy sukces duszpasterski, żeby chłopów zachęcić, ale do tego jeszcze daleko... Chociaż bardzo byłem wzruszony odpowiedzią na zaproszenie na nocne czuwanie naszej parafii w kaplicy wieczystej adoracji w Łagiewnikach. 33 osoby się zgłosiły i pojechaliśmy i to na całą noc, a przeważnie byli to ludzie w wieku średnim. Ludzie starsi pewnie nie zdecydowali się z obawy o swoje siły. Było nawet jedno dziecko pierwszokomunijne ze swoja babcią... Nie spodziewałem się aż takiego odzewu.  
     
Z.M.: Ja chciałam księdzu powiedzieć, że z jednej strony, jakbyśmy tak popatrzyli, to ja bym oceniła naszych tutaj mieszkańców, prawda? Bo najpierw to każdy żyje swoim życiem, nawet i na zebrania mało ludzi przychodzi. Ale od lat, jak coś takiego złego się działo u nas, to u nas ludzie umieli się integrować, zbierać się i wspierać jeden drugiego. I to było też widać przy kościele. MIESZKAŃCY
Ks.: "Jak jest dobrze to każdy se przy swoim zapiecku siedzi".  
     
Z.M.: Jak dojdzie do czego, to można liczyć, na przykład te misje bardzo mi się podobały.  
Ks.: I zaangażowanie. Teraz będzie renowacja misji w okolicach środy popielcowej... ale nie skończyłem jeszcze z tą młodzieżą...  
    STOWARZYSZENIA
Z.M.: O tym KSM-ie...  
Ks.: Udało nam się założyć Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży, ma ono osobowość prawną. Jest to organizacja, która ma wychodzić do młodzieży, ma im zagospodarować jakoś godziwie czas i oczywiście służyć Bogu i Ojczyźnie. To jest hasło KSM-u. Mają spotkania co tydzień, przygotowują przedstawienia. W zeszłym roku podczas Gorzkich Żali wystawiali w kościele spektakl "Sąd nad Nieśmiertelnym"...  
     
Z.M.: A w zeszłym roku była jeszcze żywa szopka. ŚWIĘTA
Ks.: Przecież to była nie moja inicjatywa, tylko ludzi ze wsi.  
     
Z.M.: Mieszkańców?  
Ks.: Dzwoni do mnie w listopadzie jeden pan i mówi: proszę księdza, bo coś takiego mi się podobało, moglibyśmy to zrobić. Ja szopę postawię, zwierzęta przywiozę, ksiądz tylko nagra ludzi, którzy będą występować i robimy. Fajnie. Też byłem zbudowany taką postawą, wyjściem z inicjatywą. Nie tylko zaproponowaniem, ale konkretnym podejściem do działania.  
     
Z.M.: Że nie został ksiądz sam, że nie trzeba prosić, ale że były konkretne osoby, które pomogły.  
Ks.: Zasadniczo to ja niewiele robiłem przy tej szopce...  
     
Z.M.: Kierownik też jest potrzebny (śmiech). Ten, kto nadzoruje...  
Ks.: Unosiłem się nad tym wszystkim (śmiech). Panowie zrobili co nich należało. Prezes KSM-u przeprowadziła próby z młodzieżą i bardzo ładnie ta żywa szopka wypadła i w pamięci ludzi pozostało to przedstawienie. Potem myślę, czemu nie zrobić takiego przedstawienia we wsi, żeby nie tylko młodzież, ale i dorosłych udało się skrzyknąć. Na poprzedniej parafii w Zakopanem na przykład mieliśmy taką fajną salę teatralną i świetnie była wykorzystywana. Udało się nawet namówić rodziców dzieci chodzących na scholę. Rodzice w tajemnicy przed dziećmi robili próby i przedstawiali im takie parodie różnych bajek. Przefantastycznie się bawili, dzieci były zachwycone, więzi się przede wszystkim zacieśniają. No, co tu dużo gadać, żeby w tej szarości codziennego dnia nie zwariować.
A tutaj. Udało nam się siłownię zorganizować. Chłopaki przychodzą i ćwiczą. Taka starsza młodzież przychodzi: osiemnaście, dwadzieścia, dwadzieścia dwa lata. Jest to forma spędzenia czasu i myślę, że w miarę godziwa, więc...
 
 
CZAS WOLNY
     
Z.M.: I nie tylko chyba nasi? Tylko z innych wsi też przychodzą.  
Ks.: Ale to tylko po znajomości (śmiech).  
     
Z.M.: Ale jest to forma spędzenia wolnego czasu, żeby nie było jakiś głupich pomysłów.  
Ks.: Niech chłopaki się wyżyją tutaj a nie na przystanku.  
     
Z.M.: Czy nie tylko siedzą przy komputerze...  
Ks.: Czasami się człowiek zdenerwuje, że coś organizuje, a ta młodzież tak do końca nie zdecydowana. Coś im się daje na talerzu, a jeszcze nie chcą wziąć... A tu nie ma co się denerwować, tylko robić swoje.  
     
Z.M.: Też trzeba tę młodzież zrozumieć. Żyjemy coraz bardziej w stresie, coraz bardziej nerwowo i coraz mniej czasu jest. Nie ma ksiądz takiego odczucia, że czasem jest tak, że brakuje dnia? Ze dzień za dnie tak szybko ucieka?  
Ks.: Tak, powiem, że chciałoby się wiele, tylko tyle mamy tych wszystkich spraw i zajęć, że tylko w piątek wieczorem możemy coś z siebie dać, bo albo obowiązki szkolne, nauka, praca i nie wiadomo jeszcze co...  
     
     

MISJE

 
     
Z.M.: Niech mi ksiądz opowie o tych misjach, bo został nam po tych misjach symbol - krzyż, który stoi przed kościołem. KRZYŻ
Ks.: Krzyż jest misyjny. Franciszkanie prowadzili pierwsze misje parafialne. Teraz będzie renowacja misji. Krzyż stoi jako pamiątka. Jest taki zwyczaj, że co jakieś dziesięć lat takie misje powinny się w parafii odbyć. Są takim ożywieniem religijności, duchowości, potrząśnięciem sumienia i tak dalej. Nie wiem na ile spełniły tę swoją rolę. Na pewno byłem zbudowany tym udziałem w drodze krzyżowej. Nawet nie wiedziałem, że nas jest tylu w Pogorzycach. Serio.  
     
Z.M.: Masa ludzi była. Nie widziało się jak się szło. Dopiero jakeśmy na te Góry wyszli, Na tych zakrętach, jak się zakręcało widać dopiero było ten koniec, prawda?  
Ks.: I świetne zorganizowanie było. Ja prosiłem różne stany, żeby podchodziły do krzyża, przejmowali krzyż niosąc go. A było co nieść.  
     
Z.M.: Wszystkie pokolenia szły. Poszły i malutkie dzieci i starsi, kto tylko mógł...  
Ks.: To było zakończenie już tych misji. Jeżeli ludzie chcieli przyjść po tych misjach na drogę krzyżową, to myślę, że w ich pamięci to zostało i w sercu, mam nadzieję, również.  
     
     

MARZENIA

MARZENIA
     
Z.M.: Jakie ksiądz ma jeszcze plany? Swoje marzenia?  
Ks.: Pani Sołtys, można by mówić dużo co trzeba zrobić. A najważniejsze plany i marzenia to jest to, żeby znaleźć więcej tych owieczek i próbować przyprowadzić do Kościoła. Jest jak jest, nie? I to jak myślę, najważniejsze zadanie dla księdza. Nie będę tu opowiadał o planach i marzeniach budowlanych, które jeszcze są.  
     
Z.M.: Rzecz materialna, jak dla księdza proboszcza, ale chodzi o duchowość...  
Ks.: Żeby jakoś dotrzeć. Wie pani, że wiele jest takich zdarzeń, w których... no, mam klęskę całkowitą do tej pory. Nie udało się na przykład przekonać ludzi do tego, żeby chorzy, a nawet przebywający w domach, zapragnęli spotkania się z Panem Jezusem w Komunii świętej. Ja na dobra sprawę mówiłem wielokrotnie, że jest taka możliwość, że mamy nawet świeckiego szafarza, który mógłby w każdą niedzielę chodzić do ludzi z Komunia świętą. A ja nawet w pierwszy piątek nie mam gdzie jechać, bo nie ma zgłoszeń. Pokutuje jeszcze taka stara mentalność, że jak ksiądz już do kogoś idzie, to już na pewno trzeba się brać z tego świata, umierać. Właśnie tego się ludzie obawiają. Powoli, powoli, myślę, że się przełamią. Tym bardziej, że chodziłem do jednej pani z Komunia świętą prawie dwa lata na pierwszy piątek i pani jakoś wcale nie umarła, tylko wyzdrowiała (śmiech).  
     
Z.M.: Pokutuje jednak między ludźmi taka mentalność. Trzeba pomyśleć jak by tu do nich dotrzeć. Przecież mamy kilka takich osób, nawet starszych, którzy samotnie mieszkają. MIESZKAŃCY
Ks.: Proszę pani, właśnie o to chodzi. Ja nie mogę się narzucać nikomu. Ja chodzę po kolędzie i mówię, i tłumaczę. To wynika z takiej pobożności eucharystycznej. Jak ktoś nie czuje tej potrzeby spotkania i przyjęcia Komunii świętej, to ja go na siłę nie będę uszczęśliwiał. Tym bardziej, że dla niego to tylko dodatkowy stres, bo co ludzie pomyślą.  
     
Z.M.: Bo ksiądz do niego chodzi...  
Ks.: Ale powoli, powoli. Jak kropla drąży skałę, tak i tutaj.  
     
Z.M.: Tak żeby jeszcze te owieczki przygarniać do siebie.  
Ks.: I wcale nie myślę tylko o samych chorych. Mój Boże, wiele jest takich sytuacji kiedy... pierwsze moje spotkanie z parafianami jest dopiero wtedy, kiedy trzeba ich odprowadzić na cmentarz. To przykre.  
     
Z.M.: Ja trochę byłam zaskoczona jak ksiądz powiedział wtedy, jak było liczenie wiernych, ze tak mało nas było w kościele. WIERNI
Ks.: 430 osób.  
     
Z.M.: Na parafię mało, bo nawet połowy nie ma.  
Ks.: To jest średnia tutaj w tych rejonach.  
     
Z.M.: Jak popatrzeć, to każdy się deklaruje, ze jest katolikiem.  
Ks.: Jest kilka rodzin, którzy są zdeklarowani jako innowiercy, ale ogólnie rzecz biorąc to tak. Jest dużo pracy i nie można siąść z założonymi rękami. Całe szczęście.  
     
Z.M.: A niech ksiądz jeszcze powie o takich swoich odczuciach prosto z serca płynących odnośnie Pogorzyc, naszej parafii. Jeżeli ksiądz tu żyje między nami to jest jednym z nas. Ja to tak uważam, że teraz nasza wspólnota - Pogorzyce - to jest jak księdza rodzina. Albo ksiądz u nas to jak dobry pasterz, dobry ojciec dużej rodziny...  
Ks.: Pani Sołtys, na pewno znam tutaj więcej ludzi niż w mojej rodzinnej Sierszy. Moi koledzy są już w świecie.  
     
Z.M.: My tu nie jesteśmy anonimowi tak jak w miastach, jak są parafie.  
Ks.: Tak. Jakie są moje odczucia?  
     
Z.M.: Jak się księdzu tutaj żyje, wśród ludzi?  
Ks.: Mnie się już marzyło po tych wielkomiejskich parafiach, na których byłem wcześniej w Krakowie u św. Mikołaja, czy w Zakopanem, gdzie tłumy turystów się przewalają. Marzyło mi się coś takiego, żeby być w takiej wspólnocie gdzie jak popatrzę na kościół to znam tych ludzi i gdzie byłaby ta bliskość.  
     
Z.M.: Gdzie nie byłoby anonimowości, byłaby ta bliskość?  
Ks.: I to niewątpliwie tutaj jest. Co tu dużo gadać, chociaż to jest nikły procent wszystkich mieszkańców. Może nie ilość, ale jakość... No, ilość też się liczy.  
     
Z.M.: Ilość też się liczy, bo przecież owieczki liczymy na sztuki. Jak dobry pasterz to trzeba zagarniać na swoją łączkę.  
Ks.: Jak najbardziej, jak najbardziej... Miałem kiedyś taką sytuację, kiedy właśnie prowadziłem pogrzeb i powiedziałem na tym pogrzebie: wybaczcie, że nie wprowadziłem zmarłego do kościoła. Nie wprowadziłem go, bo moją największą klęską jest to, że nie udało mi się go za życia wprowadzić. Więc nie będę teraz robił szopki, udawał.  
     
Z.M.: Byłam na tym pogrzebie.  
Ks.: Była pani na tym pogrzebie?  
     
Z.M.: Niedaleki sąsiad.  
Ks.: Ja tam nikogo nie osądzam. Pan Bóg będzie każdego sądził. Pewnie jeszcze więcej potrzebuje modlitwy niż ktoś kto święcie żył. Więc tej modlitwy się nikomu nie odmawia, ale tak przykro czasami.  
     
Z.M.: Przykro. Bo to można powiedzieć, żeby już nie powiedzieć że to całkowita klęska, ale to już jest jakiś tam minus w tej swojej pracy. Ja sama po sobie wiem, że jak coś mi się nie uda to człowiek to traktuje jako swoja porażkę. Chociaż czasem i są rzeczy obiektywne, o których nie możemy mówić, że są tylko z mojej winy i z mojego niedopatrzenia jakiegoś tam.  
Ks.: Z Sołtysem na jednym biegunie jesteśmy w tym względzie. Kto inny sieje, kto inny zbiera. To jest ewangeliczne. To nie to, żeby patrzeć od razu jak owoce zebrać. Trzeba siać, orać a Pan Bóg będzie wiedział jakie owoce przynieść.  
     
     

ŻYCIE W POGORZYCACH

 
     
Z.M.: Właściwie to ksiądz nie odpowiedział jeszcze na to pytanie: Jak to się tu księdzu żyje? Tak szczerze proszę powiedzieć.  
Ks.: Dobrze mi się żyje, pani Sołtys, bardzo sympatycznie mi się żyje. W szkole jest bardzo sympatyczny klimat. Każdemu był życzył, żeby w tak komfortowych klasach prowadzić lekcje, gdzie jest kilkanaście dzieci w klasie, gdzie rzeczywiście można wiele rzeczy zrobić, więcej niż w trzydziestoosobowej. SZKOŁA
     
Z.M.: I nasze dzieci nie są wtedy anonimowe. I tu jak się znają i tam się dzieci znają.  
Ks.: I całe szczęście, że ta szkoła jest, żeście ją uratowali.  
     
Z.M.: Można powiedzieć, żeśmy ją uratowali, bo to fundacja ją teraz prowadzi.  
Ks.: Ale jest w naszej społeczności szkoła. Nie mam zamiaru uciekać, pani Sołtys, jeszcze przez najbliższe lata...  
     
Z.M.: A broń Boże, ja nie mam takiego zamiaru, żeby księdza wyganiać. Absolutnie!  
Ks.: Prawda jest taka, że każda zmiana jest w jakiś tam sposób mobilizująca i wskrzeszająca nowe siły z człowieka. Nie jest to miejscowość, w której chciałbym się zestarzeć i pozostać do końca swoich dni, ale bardzo pozytywnie odbieram samych mieszkańców.  
     
Z.M.: Taki bojowy chrzest to ksiądz przeszedł, bo nie było warunków nawet do mieszkania. A teraz też są te ciężkie warunki: nie ma kuchni, gospodyni, tak jak ma inny ksiądz proboszcz. Nie marzy się to księdzu?  
Ks.: Nie.  
     
Z.M.: Nie?  
Ks.: Mamy unię personalną z proboszczem z Płazy, bo mamy wspólną gospodynię.  
     
Z.M.: To dobrze, że na sąsiedniej parafii jest kolega. Dawniej był i jest taki stereotyp: jest przy kościele plebania, jest gospodyni, która się zajmuje pewnymi sprawami... A tak to ksiądz ma wszystko na swojej głowie, nie? Gdyby była gospodyni schodziłby ksiądz na śniadanko, a tak trzeba pamiętać, żeby coś sobie kupić na śniadanko.  
Ks.: A tam, otręby się zaleje jogurtem i już jest. Nie ma problemów najmniejszych. Zauważyła pani żebym schudł?  
     
Z.M.: Nie, no wręcz przeciwnie (śmiech). Niech ksiądz jeszcze coś o swoich zainteresowaniach opowie. Co jeszcze oprócz tych duszyczek i tego probostwa, co oprócz tego? Rowerek jak widziałam? HOBBY
Ks.: Widziała pani?  
     
Z.M.: Raz na rowerku, jak mnie ksiądz dogonił gdzieś tam na Grodzisku.  
Ks.: Nie przypominam sobie. Na Grodzisku?  
     
Z.M.: Pewnie, przecież ja tam spacerowałam. Ksiądz jechał na rowerku. Potem żeśmy razem szli. Co mówiłam: Ale obciach, co powiedzą mieszkańcy – sołtys z księdzem na inspekcję idą. Było?  
Ks.: Było, to było. Rowerek bardzo lubię i marzy mi się właśnie nawet taka dłuższa wyprawa, gdzieś taka tygodniowa na pobyt w... Może mi się uda skrzyknąć taką grupę 5-6 osób. Bo to jest fajna rzecz. To jest chyba taka tradycja, bo ksiądz Kanonik całe życie...  
     
Z.M.: Ksiądz Kanonik to całe życie na składaczku jeździł i na Msze jeździł z Kościelca i potem już jak był słabiutki to nie mógł pchać pod górkę, odpoczywał.  
Ks.: Tak. Albo łapał dzieciaki żeby mu pomogli. To na pewno jest fajne. No i zima idzie...  
     
Z.M.: Narty? NARTY
Ks.: Uwielbiam narty.  
     
Z.M.: Czy to zostało z gór czy z młodych lat? Te narty?  
Ks.: Więcej jeździłem na nartach jak byłem w Krakowie niż w Zakopanem. Zacząłem jak byłem w seminarium. Koledzy mnie namówili. I zaraz w pierwszym roku się połamałem. Nogę miałem złamaną i miałem taka traumę. Ale zdążyłem załapać bakcyla, tę miłość do nart i dlatego żadnego sezonu nie zmarnowałem. Tutaj w naszych Pogorzycach, chociaż daleko od gór, dużo młodzieży jeździ na nartach.  
     
Z.M.: I wyjeżdżają na weekendy?  
Ks.: Tutaj najbliżej mamy do Andrychowa. Byliśmy też kilkakrotnie na takich spartakiadach zimowych: czy to w Jurgowie, czy w Zakopanem. Są dzieci, które jeżdżą i całkiem nieźle. Przez sport też trzeba jakoś tak zarzucać te sieci, żeby do kościoła przyciągnąć. Sport jest ważny w życiu.  
     
Z.M.: Czy chciałby jeszcze ksiądz coś dołożyć?  
Ks.: Nie. Rozgadałem się za bardzo i to trzeba by połowę wyciąć i wyrzucić.  
     
Z.M.: Wszyscy się rozgadujemy. Ja dzisiaj też byłam na "przesłuchaniu".  
Ks.: Kto panią przesłuchiwał?  
     
Z.M.: Pani z biblioteki. Każdy ma kogoś przypisane, musi przesłuchać. A na mnie wypadło, ze księdza muszę przesłuchać.  
Ks.: To bardzo się cieszę.  
     
Z.M.: To bardzo podziękuję za rozmowę, czy za to "przesłuchanie".