Moje gołąbeczki
z państwem Curyło
rozmawiała Zdzisława Musiał (Z.M.)


autorzyspis treściindeks

     



Bolesław Curyło (B.C.)
- do hodowli gołębi miałem zamiłowanie od dziecka,
ale do założenia hodowli w domu rodzinnym nie było warunków.
Dopiero, gdy zacząłem pracować i ożeniłem się, założyłem hodowlę.
Wpisałem się do Związku1 i tak przeleciało 50 lat mojego zamiłowania.
Teraz z powodu utraty zdrowia hodowlę musiałem zlikwidować.
Pozostały mi tylko pamiątki w postaci dyplomów i pucharów
oraz gazetka Hodowca, którą prenumerują do tej chwili.
 

Urszula Curyło (U.C.)
- nie łatwe było życie rodzinne i małżeńskie z hodowcą gołębi. Praca była na pierwszym miejscu, potem gołębie
a rodzina na końcu. Całe nasze życie musiało być podporządkowane
do hodowli. Ale przeżyliśmy pół wieku razem, to ważne i to się liczy.
Teraz po tylu latach, zdrowie już nie pozwala na dalszą hodowlę, ale pozostały: pamiątki, dyplomy, puchary oraz wspomnienia na resztę życia.

1
Polski Związek Hodowców Gołębi Pocztowych
 
Z.M.: Chciałam pana zapytać, panie Curyło, o tą pana pasję, którą się pan pasjonuję całe prawie życie.  
B.C.: No tak, no bo ja to od dziecka chowałem gołębie, a na tak konkretnie, już jako hodowca to od 61 roku.  
     
Z.M.: Czyli teraz będzie jubileusz...  
B.C.: Tak. 50 lat już minęło.  
U.C.: Nie 50. 61 to będzie...  
B.C.: No w 61 się zaczęło  
     
Z.M.: No to teraz będzie już 50 lat, a skąd się wzięła ta Pana pasja? Czy gdzieś to pan widział, czy ktoś pana zaraził tym. HOBBY
B.C.: No to mnie interesowało od dziecka. Jako tako, na dziko się chowało. No i pani, od dziecka mnie interesowały gołębie. Ale później na chwile żem zaprzestał, bo wyjechałem. Jak mieszkałem koło Tarnowa, wyjechałem na Śląsk, mieszkałem na hotelu, pracowałem w kopalni, tom gołębi nie chował w ten czas. No, ale potem wpadłem w taką rodzinę. Żona miała dwóch wujków, obaj hodowali gołębie. Gdym tylko się ożenił, zaraz mi zrobili gołębnik.  
     
Z.M.: W prezencie?  
U.C.: w prezencie...  
     
Z.M.: Od szwagrów pan dostał ten gołębnik?  
B.C.: Od wujków! I w tym momencie, pani, się zaczyna hodowlarz gołębi, jak to mówią związku, bo od 61 roku należę do związku. Lotowałem gołębiami i lotowałem można powiedzieć po dziś dzień.  
     
Z.M.: No ale z tego co wiem to mieszkał pan też jeszcze w bloku. Jak wtedy wyglądała hodowla tych gołębi?  
B.C.: Jak żem mieszkał w bloku, tom gołębi nie chował.  
U.C.: Ale chodził tam do sąsiada...  
B.C.: Nie hodowałem gołębi ino o tak. No po prostu mi gołębie rozebrali zaraz. A później musiałem to od nowa ściągać, jak kupiłem tu dom.  
     
Z.M.: No a nie brakowało panu wtedy tych gołębi? Nie brakowało panu czegoś...?  
B.C.: No jak to nie brakowało? Mnie... mnie... teraz brakuję jakżem tylko... no. To mi brakowało, to pewno, że mi brakowało. No ale to w bloku tom się zajął czymś innym. Miałem pełna ścianę...  
U.C.: Ptaków.  
B.C.: ...ptaków takich śpiewających.  
     
Z.M: No to prawie to samo, nie? Bo to ptaszek i to ptaszek...  
B.C.: No miałem pani, koliberki...  
U.C.: papużki...  
B.C.: ...papużki...  
U.C.: kanarki...  
B.C.: ...kanarki, szczygła, czyża... No, no to wszystko było mą pasja. A co to, najwięcej miałem ryb. Pani. miałem takie akwaria... Jedno akwarium na 200 liter wody. To może pani widzieć, na tym stole to by się nie zmieściło.  
     
Z.M.: No ale to pracy też wymagało. Czyszczenia i tak dalej.  
B.C.: To roboty było w pierony!  
     
Z.M.: No i potem pan odnowił hodowlę tych gołębi, dopiero jak pan przyszedł tutaj, do Pogorzyc.  
B.C.: Jakżem kupił dom. To był rok, nie wiem, 70 który?  
U.C.: Trzeci.  
B.C.: No to w ten czas... ale co do tego, to już wtedy miałem smykałki. Wiedziałem gdzie po gołębie jechać. To ja tu momentalnie, szwagier przejął hodowle tam moją starą w Wadowicach no im przewiózł tamtą hodowle tu i od nowa.  
     
Z.M.: I nie poszły do Wadowic?  
B.C.: ee no... To pani. z tych gołębi com z Wadowic przeniósł tu, to u mnie było dopiero potomstwo.  
     
Z.M.: Dopiero zostało, się zadomowiło.  
B.C.: Się zadomowiło. To stare się oblotało, ale to się nie nadawało nigdzie wysyłać.  
U.C.: Na loty.  
B.C.: To tak samo jak teraz ode mnie kolega wziął. On tych starych gołębi to on nigdzie nie wyśle.  
     
Z.M.: Bo one by wróciły do pana, nie?  
B.C.: No stare są. Jak będzie z lotu to nie pójdzie do nikogo tylko pójdzie do mnie. A tu się liczą sekundy.  
     
Z.M.: Bo jest ta rywalizacja, prawda?  
     
 
     
B.C.: Taa. Jest rywalizacja no wiadomo o tym, że idzie gołębi dajmy na to 500 na lot, 20% tylko do konkursu. I trzeba o to walczyć, żeby jak najwięcej w tych 20% swoich gołębi wcisnąć. ZAWODY
     
Z.M.: No to, na czym to polega ta selekcja? Niech pan trochę opowie, bo pan mówi, że 20% tylko z tych gołębi idzie na lot, prawda?  
B.C.: No, nie. Na lot idzie dajmy na to idzie 500 gołębi no i z tego 500, 20% do konkursu wchodzi.  
     
Z.M.: Aha. Czyli te które najszybciej wrócą.  
B.C.: Które najszybciej tu wrócą. To od tego są zegary, one są rejestrowane, on jest zamknięty i później się zegarek otwiera i dopiero się patrzy w tych 20% ile mnie się zmieściło w konkursie.  
     
Z.M.: No i jak to w Pana przypadku bywało?  
B.C.: A no bywało rozmaicie no. Było i 20% miałem pełne, a było tak, że miałem 5% ino.  
     
Z.M.: No a miał pan jakieś szczególne gatunki tych gołębi, albo jakiegoś tam championa czy coś... Niech pan opowie. na pewno, na pewno jakieś tam były.  
     
B.C.: To były gołębie, które się nie da opisać. Pani, jak taki gołąb, który szedł lot w lot. On nigdy nie stracił konkursu, on się zawsze meldował. To na takiego gołębia nie było ceny później. Szedł na Holandię, wypuszczony o godzinie siódmej w Holandii i on 19 z minutami się już u mnie meldował. To wie Pani jaka to była szybkość...  
U.C.: Gościa też mieliśmy Z Holandii.  
     
Z.M.: To było 12 godzin leciał.  
B.C.: 12 godzin on do mnie leciał z Holandii.  
     
Z.M.: No ale mnie to dziwi ta wytrzymałość tych gołębi. Jestem laikiem takim, że to tak...  
B.C.: Pani gołąb jest bardzo wytrzymały.  
U.C.: i mądry.  
B.C.: Pamięta Pani jak mi raz pani dała gołębia, żona go przyniesła.  
     
Z.M.: Pamiętam. No u nas został, był taki słaby w locie.  
B.C.: To był taki słaby gołąb, że jak gom przyniósł i jak gom tak puścił to on się mi na dziub przewrócił. Jam go tylko obejrzoł, nie miał tam... nie był zarobaczony, nie miał nic. Dałem mu wodę, miał, miał żarcie. I nie zdążyłem mu Pani karteczki napisać i tego żałuję, bo hodowca nie wiedział co się stało i byłby zadzwonił do mnie albo coś... Pani ten gołąb za dwa dni nawet siem nie spodziewoł tom go ujrzał na dachu i tylem go widział.  
     
Z.M.: Czyli poszedł znowu do swojego właściciela.  
B.C.: Tak. U mnie doszedł do formy, do zdrowia. Wyszedł na dach, Pani, rozejrzał się i strzelił, poszedł na Rzeszów.  
     
Z.M.: A jeszcze wrócę do tej karteczki. To tą karteczkę gdzie by pan włożył?  
B.C.: Za gumkę.  
     
Z.M.: Za gumkę, za tą obrączkę co to każdy ma?  
B.C.: Za tą obrączkę. To są kontrolne obrączki co gołębie mają. Teraz na przykład w tych nowych zegarach to już nie ma tych kontrolek. Bo dawniej to były, to się gumkę ściągało i się wklepowało do zegara. A teraz są zegary elektroniczne, gołąb ma stałą obrączkę. Ma założona, każdy jeden gołąb ma założona. Jak przyjdzie wiosna, zakłada mu się ta obrączkę i on z tą obrączka goni do końca lotu. Teraz jak przychodzi gołąb to się już go nie tego, tylko gołąb przychodzi, staje na deskę i ja dostaje sygnał.  
     
Z.M.: Że on już jest.  
B.C.: Że on jest zarejestrowany i patrzę ile mi wyświetla na komputerze, numer gołębia, godzina, sekunda, wszystko.  
     
Z.M.: Czyli elektryka i technika przyszła już nawet do gołębi?  
B.C.: Teraz już ni ma. Teraz bez elektronicznego zegara to by nie było, to by hodowca nie dał rady lecieć. Bo samo to jak gołąb ino siadnie się zarejestruje i to już jest, a chcąc jak do dawnych, starych zegarów to trzeba było lecieć na strych, gołębia łapać, gumkę ściągnąć, do zegara, to Pani ile to traciło się...  
     
Z.M.: No czas leciał, nie? I konkurencja mogła wcześniej zrobić to.  
U.C.: Tak.  
B.C.: Z 6, 7 minut się straciło na takie coś, a dzisiaj się sekundy liczą.  
     
Z.M.: No a niech pan opowie teraz jak za tyle lat, jak pan puszczał te gołębie, to na pewno były tam jakieś puchary, nagrody, jakieś tam miejsca...  
     
B.C.: No wie Pani, najważniejsze jest ten, bo tam pieniędzy, to tam wielkich ni ma, jakaś tam nagroda... Ale te puchary. Puchary, dyplomy to się liczy. NAGRODY
     
 
     
Z.M.: To jest ta satysfakcja potem.  
B.C.: Satysfakcja właśnie, Ma pani puchar za cały kształt, za wszystkie loty, za poszczególny lot, za rekordy za same loty nie?  
     
Z.M.: Tak.  
B.C.: To się nagradza 3 gołębie pucharami.  
     
Z.M.: Pierwsze, drugie i trzecie miejsce tak?  
B.C.: Tak.  
     
Z.M.: Czyli ile ma Pan pucharów to tyle razy Pana gołębie zdobywały pierwsze, drugie lub trzecie miejsce w locie, prawda?  
B.C.: Tak. To tylko są te puchary.  
U.C.: Tam masz też puchar przechodni, pamiętaj.  
B.C.: No taki był puchar przechodni i to jest najładniejszy, bo to jest kryształ.  
     
Z.M.: Czyli to jest najcenniejszy dla pana?  
B.C.: Najcenniejszy, bo to dlatego, że ja go dostałem za, musiałem na niego pracować trzy lata. To jest puchar przechodni. Musiałem trzy lata zdobywać, no nie pod rząd, ale mnie się udało, żem ja to pod rząd zdobył. I trza było Pani zdobyć mistrza przez trzy lata, żeby ten puchar, taki puchar był takiego dziennikarza do gołębi. Dziennikarz sportowy, a on pochodził z Chrzanowa.  
     
Z.M.: Czyli z bliska.  
B.C.: Z Chrzanowa był. I On był właśnie na Śląsku, on pisał do tej naszej gazetki i tego no... Tam jeszcze mamy te gazetki mamy "Hodowca" to jest czasopismo związkowe.  
     
Z.M.: No i to w prenumeracie macie tak?  
B.C.: Tak to jest w prenumeracie.  
     
Z.M.: I od dawna już pan te gazetki prenumeruje?  
B.C.: Jak należę do związku. STOWARZYSZENIA
     
Z.M.: Czyli całe te 50 lat?  
B.C.: Całe te 50 lat i zawsze brałem gazetkę. Już mam teraz zapłacone na 12 rok.  
     
Z.M.: Aha na przyszły rok?  
B.C.: Tak.  
     
Z.M.: I to jest miesięcznik?  
B.C.: Miesięcznik.  
     
Z.M.: Czyli raz w miesiącu się ukazuje.  
B.C.: Tak raz w miesiącu. I to się już płaci, do końca listopada trza było se wpłacić do tego już na następny rok. No 84 złote się płaci.  
     
Z.M.: A jeszcze wrócę do tych pucharów. Do każdego pucharu to na pewno jeszcze dyplom jest, tak?  
B.C.: Tak, są dyplomy.  
     
Z.M.: Czyli Pan ma wszystkie te dyplomy?  
B.C.: Tak.  
     
Z.M.: Gdzieś tam jest osobna szafeczka i wszystko ładnie...  
B.C.: No tak stary kredens, co trzeba było wyrzucić. Ja tom przeniósł na strych i tam mam tego. Tom już połowę wyrzucił tego wszystkiego com, żem tam tego mioł. No ale dyplomy zostawię. Dyplomy to wszystkie zostały.  
     
Z.M.: No dyplomy to trzeba zostawić. No przecież.  
B.C.: To są. Mam tam taki skoroszyt taki gruby i tam to wszystko jest. Tyle było dyplomów, ile jest pucharów. Na każdy puchar musi być dyplom. I to były tu związkowe z Chrzanowa. Były także okręgowe z Sosnowca, z Katowic. Z wystawy też dyplomy są.  
     
Z.M.: No a niech Pan jeszcze powie, na wystawy też... Bo przecież macie chyba tam wystawy takich hodowców prawda... WYSTAWY
B.C.: Tak.  
     
Z.M.: ...gołębi i tak dalej. Też Pan jeździł na te wystawy? Niech Pan opowie coś o tych wystawach.  
U.C.: Pierwszy był.  
B.C.: Ja, teraz to już nie ma zdrowia, ale jak byłem młodszy to pani no... sezon lotowy się kończy.NO ale w zimie zaczyna się właśnie, to są, człowiek żyje tymi wystawami. Ile razy my tu mieli wystawe w Chrzanowie robiono, swoją Chrzanowską. To tu gołębie moje dominowały.  
     
Z.M.: No ale nie tylko pan w Chrzanowie wystawiał, prawda?  
B.C.: Nie. Skąd. Nawet wystawiał okręgowo do Katowic. Potem były wystawy na przykład jak gołąb się zakwalifikował na wystawie okręgowej, szedł na ogólnopolską. Do Gdańska czy do Szczecina, tam dalej były wystawy ogólnopolskie, Wrocław. Taki gołąb się kwalifikował dalej. Pamiętam raz jakoś gołębie były na wystawie i w poniedziałek trzeba było te gołębie odebrać, to my tu z kolegą pojechali z Trzebini po te gołębie. Przywieźli my je tu, a chodził ksiądz po kolędzie.  
U.C.: To jest najcenniejszy puchar.  
B.C.: No to jest najcenniejszy mój puchar.  
     
Z.M.: Czyli to jest Pana najcenniejszy puchar i pisze "Puchar przechodni imieniem Władysława Zalarskiego, ufundowany w 87 roku". No piękny, kryształowy.  
B.C.: I trzeba było na niego 3 lata walczyć.  
     
Z.M.: Trzy lata pracy kosztował, tak. No i pisze "Polski Związek Hodowców Gołębi Pocztowych"  
B.C.: No to jest taki. Też mam przechodni puchar jeszcze jeden, metalowy, to już jest taki... No ale też trzeba było na niego 3 lata walczyć. Tylko na tamtym to jest tabliczka kto kiedy zdobywał, ale ja akurat tak zdobyłem do końca. Ostatni ja zdobył, no i ja go dostał.  
     
Z.M.: I Pan go dostał. No a jeszcze wrócę do tych wystaw. Niech się pan pochwali. Gdzieś, miał pan jakieś championa na tej ogólnokrajowej wystawie gołębi?  
B.C.: Tak. Na przykład miałem gołębia takiego ładnego. Wystawiłem go na wystawę okręgową. I on po ocenie, na tej wystawie okręgowej, sami go przenieśli na wystawę ogólnopolską. Bo to była, dajmy na to, w jednej hali była wystawa. Ogólnopolska i okręgowa. Także go sami przenieśli z tej klatki, przenieśli go do innych klatek. później miałem gołębie wysyłane na wystawę piękną też do Opola. Piękne tam były też dwie samiczki chyba. Zdobyła chyba 3 miejsce. Potem raz miałem jednego gołębia na wystawie, czy to było w Rybniku to już nie pamiętam, tam też zdobył gołąbek chyba 6 miejsce na tej wystawie okręgowej.  
     
Z.M.: No to wysokie miejsca w klasyfikacji zdobywały pana gołębie. To satysfakcja na pewno była duża prawda?  
B.C.: No jakże, no Pani to tylko to się liczy. Na wystawie się liczy satysfakcja, jaką żem zdobył.  
     
Z.M.: No właśnie. O tu jest drugi puchar przechodni, ufundowany przez...  
B.C.: Stanisława, chyba Czarnego.  
     
Z.M.: Czarnego. Tak. W 90 roku. No i tu jest Pan właśnie, jako z 91 roku mistrz Curyło Bolesław.  
B.C.: No a później tam był ktoś inny.  
     
Z.M.: No tak. W 93 był Pan Kośmider Franciszek to chyba z Płazy nie?  
B.C.: Tak.  
     
Z.M.: I znowu pan tu miał jeszcze raz, ten sam puchar przechodni w 95 roku tu jeszcze jest mistrz Curyło Bolesław. Czyli dwa razy miał pan w 91 i 95.  
B.C.: Tak i to już właśnie te puchary likwidowali i już jako ja go ostatni zdobył, ja go dostałem.  
     
Z.M.: I już został, tak, u Pana. I tu pisze: "Za zdobycie pucharu przechodniego. Oddział Chrzanów 97 rok. Ufundowano w 90 roku." No piękny. Ma się Pan czym pochwalić teraz. Ale wrócę jeszcze do tych wystaw. Była ta katastrofa wystaw gołębi właśnie tych pocztowych w 2006 roku. Proszę powiedzieć. Był pan wtedy tam? Wystawiał Pan wtedy gołębie na tej wystawie?  
B.C.: Nie, ja swoich nie wystawiałem, ale na wystawie byłem. Tylko miałem takie szczęście, że ja był w piątek.  
     
Z.M.: Bo ta wystawa trwała 3 dni. A ta katastrofa była... KATASTROFA
B.C.: 3 dni. W piątek było otwarcie wystawy, to w ten czas jest najmniej ludzi, bo to zaraz jak się wystawę otwiera to mają, taką ogólnopolska, ona ma 3 dni. W piątek się otwiera to jest tylko, to są tam tylko tacy miejscowi ludzie. Jest bardzo mało. A jak później już w sobotę, niedziele to jest tak ludzi, że nie idzie palca wbić. I w ten czas, jakby ten wypadek się stał między godziną 12 a 14, to nie było by tam te 80 ileś tam osób ino było by ze 300 osób. Bo w ten czas było Pani, w tym momencie jest rozdanie nagród, odczytywanie mistrzów.  
     
Z.M.: Czyli jest wtedy najwięcej ludzi.  
B.C.: Jest, właśnie tam gdzie jest największe skupisko, bo jest podium i tam odczytują poszczególne oddziały, miasta, które zdobyły coś jakieś coś. Puchary... I w ten czas jest najwięcej ludzi. I tam gdzie się to właśnie zawaliło, to tam było właśnie podium. To byłaby dopiero katastrofa. No i ja właśnie na tej wystawie byłem w piątek. Także ja dopiero, jakżem tu siedział przy stoliku tom w telewizji zauważył.  
     
Z.M.: No jak pokazywali, że...  
B.C.: Co się to stało. Już po fakcie. To zaraz do mnie siostra spod Tarnowa dzwoniła, no bo wiedziała, że ja takiej wystawy nie opuszczę.  
     
Z.M.: Wiedziała, że Pan tam mógł być.  
B.C.: Tak. No jak Pani mówię. To jeszcze później na tej wystawie, co się taka katastrofa stała to trzech hodowców mi później dziękowało, dlatego, że tak się złożyło, że było ogłoszenie w gazetce, tej naszej, czy by hodowcy nie odstąpili gazetek no z x lat.  
     
Z.M.: Tak, tak. Z poprzednich lat.  
B.C.: Z poprzednich lat. Ja tych gazetek miałem coś z 10 lat. No i jak gościu do mnie, no ja zadzwonił, bo ja się ogłosił, że mogę mu te gazety odstąpić. To do mnie dzwonił, gdzie i jak, że on będzie na wystawie i po wystawie by przyjechał. No i tak, że później on się spieszył i już jak szybko wystawę obejrzał, no we trzech byli. Wystawę obejrzał, wsiedli w samochód i przyjechali tu do mnie. W tym momencie, co była tragedia to oni byli już w drodze do mnie, do Chrzanowa. I później to mi nawet w gazetce dziękował za te gazetki...  
     
Z.M.: No bo dzięki temu uniknął tej katastrofy. Byłyby jej ofiarą tam.  
B.C.: No na pewno mógłby być ofiarą no...  
     
Z.M.: Mógłby być poszkodowany.  
B.C.: Tak, no na pewno by był.  
     
Z.M.: A proszę powiedzieć takie Pana wtedy osobiste odczucia, jakie były po tej katastrofie.  
B.C.: No to takie były odczucia, że ja tego nie widziałem, tylko ja se to wyobrażam jakby to było jakbym ja tam był. To, ze jestem teraz tak jakem jest sprawny, ja bym nigdy z tego nie uciekł. Widzi Pani taki Czarny. On tam miał swoje gołębie na wystawie i na sprzedaż, to on tylko uciekł, a te klatki, to wszystko zostało. Tam bo on był tak blisko drzwi, jak się ugięło to on jeszcze zdążył, a Baliś z Chrzanowa. On miał tam stoisko z artykułami takimi gołębiarskimi. To Pani, to też córce jeszcze nie wiem chyba ręka jej złamało, czy coś, ale zdążyli uciec. No, ale oni już byli poszkodowani.  
     
Z.M.: No Pan miał tam większe wyobrażenie, gdy Pan widział w telewizji tą katastrofę, bo Pan w piątek był, wiedział Pan...  
B.C.: To w piątek, jak mówili o tym Niemcu, co go na pół przecięło, no to ja koło tego stoiska byłem u niego. No bo my jak pojechali w piątek, to nie było tyle ludzi, to by wszystko to oblecieli. Elegancko my zauważyli te stoiska handlowe, nie handlowe. Gołębe... my to wszystko se obejrzeli w piątek, tak na spokojnie. A w sobotę to już jest tam taki, że nie idzie tam, no. Ja tu dzwoniłem stąd do Czarnego. Tom się nie dogadał. Taki szum.  
     
Z.M.: Taki szum i w takim szoku był, nie?  
B.C.: Nie. To jeszcze było przed. Przed wypadkiem. Tylko chciałem coś, żeby mi przyniósł coś z tej wystawy. I dzwonie do Czarnego, to wiesz co szkoda, gado, szkoda tych minut, bo się nie dogadamy.  
     
Z.M.: Czyli tyle było wtedy zwiedzających. Wtedy w niedziele.  
B.C.: To Pani se nie wyobraża, co tam jest ludzi na takiej wystawie ogólnopolskiej. A najwięcej jest tłok, jak jest rozdanie nagród.  
     
Z.M.: Tak jak pan mówił jak już jest ogłoszenie tego konkursu i właśnie rozdanie tych wszystkich nagród.  
B.C.: Tak rozdanie nagród, rozdanie tego pucharu to w ten czas jest największy tłok. I gdyby w ten czas ta tragedia się stała to byłyby setki.  
     
Z.M.: No ale teraz jeszcze wrócę. Bo mówi Pan tak z taką pasja o tym swoim hobby, o tych swoich gołąbkach. No to przecież, to można powiedzieć, ze to było drugie Pana życie. Ale to też ma tak samo plusy i minusy. To kosztowała chyba pana wiele pracy i wiele wysiłku i wyrzeczeń na pewno i finansowo.  
B.C.: To pani, to wyrzeczeń to było takie coś, jak był sezon lotowy to ja się nie mógł nigdzie ruszyć. To żona ino była pokrzywdzona, no ani na wczasy jechać, ani nigdzie wyjechać, no bo były gołębie.  
     
Z.M.: Czyli w pierwszej kolejności były gołębie, a w drugiej dopiero żona.  
B.C.: No bo nie dało się inaczej. no bo jak gołębie idą na lot to hodowca musi być w domu, musi pilnować. Nie było by to sensu dać gołębie na lot, a samemu zabrać się z domu i jechać. To jest cała satysfakcja z lotu, jak ja wyjdę na pole i ja widzę te gołębie, a ten gołąb leci i ląduje. To nie ma lepszej uciechy.  
     
Z.M.: Jak przyszedł gołąb.  
B.C.: Jak ja go widzę, jak on siada, jak on leci, to ja nieraz go widziałem tam spod kościoła jak się składał. To myślę "oho idzie do mnie".  
     
Z.M.: I jak przyszedł, żeby siąść do pana tutaj.  
B.C.: Tak, to gołąb. To liczy się, że on przyjdzie i żeby od razu do gołębnika wchodził. To się liczy. Żeby od razu gołąb wchodzi, żeby nie tracił nic.  
     
Z.M.: Nie tracił czasu.  
B.C.: No. Ale z takich długich lotów to gołąb wchodzi od razu.  
     
Z.M.: No ale niech Pan jeszcze opowie o tej pracy w tym gołębniku. Przecież te gołębie same sobie jeść nie brały.  
B.C.: O, to pracy przy gołębniku to jest cały dzień. Ja jakem rano wstawał, wstaje rano, idę do gołębnika, to do godziny 11, nieraz wpół do 12 było zajęcie. Trzeba było elegancko wysprzątać to wszystko. To jest roboty kupę z tym. No, ale przynajmniej żona miała spokój, bo nie gawędziłem.  
     
Z.M.: Aha. Bo siedział Pan w gołębniku.  
B.C.: Tak.  
     
Z.M.: No dobrze, a jak pan godził tą swoją pasje wtedy jak pan pracował jeszcze?  
B.C.: No to musieliśmy obydwoje ze żoną. To jeszcze tu, jakem tu, to jeszcze było mało. Jakem w Wadowicach mieszkał to było gorzej, bo trzeba było wczas wyjeżdżać z domu i tego. Nieraz żem gołębie załadował, a nieraz musiała żona jechać i zamieść te gołąbki na stacje. Albo otwarcie zegarów jak było. To już musiała to żona załatwić, no bo wiadomo o tym, że ja musiał dbać o robotę no bo z tego się żyło. RODZINA
     
 
     
Z.M.: No właśnie. No ale to niech Pan powie, kto zaraził żonę tą pasją? Czy już miała tą pasję do gołębi, czy Pan?  
B.C.: Raczej to żona już miała dlatego, że, jak Pani mówię...  
     
Z.M.: Z takiej rodziny.  
B.C.: Dwóch wujków miała. Oby dwa i to można powiedzieć w jednym domu i drugim domu byli hodowcy.  
     
Z.M.: Czyli też już miała tą pasję od najmłodszych lat.  
B.C.: Tak.  
U.C.: Jak my mieszkali razem no to…  
B.C.: No tyle Pani z tego dorobku.  
     
Z.M.: No niech Pani opowie jeszcze jak to było, jak pani musiała zajmować się tymi gołębiami?  
U.C.: No musiałam się zajmować, no bo jak poszedł do roboty i jeszcze daleko dojazd...  
B.C.: A jak żem w zimie jechał do sanatorium no to całą hodowle zostawiłem tylko na ręce żony.  
U.C.: A raz nawet było tak, że pojechał do sanatorium w lecie, w porze takiej, co już były loty. No to ja musiałam, on mi tylko napisał list i numery gołębi, bo ja się tak nie znałam na gołębiach i wiem że niebieski, ale...  
B.C.: I jeszcze dwa loty musiała obsłużyć jak ja jechał do sanatorium.  
U.C.: Tak i w ten czas zdobył mistrza.  
     
Z.M.: To znaczy się nie Pan zdobył, to Pani zdobyła tego mistrza, bo Pani wysłała gołębie na loty.  
B.C.: Tak.  
U.C: To były gołębie, ale mi dyktował, bo ja się nie znałam. On wiedział który jest dobry, który jest tam, wie, że mu przychodzi ten gołąb najwcześniej i tak dalej. I on mi napisał numery, a ja wszystko sprawdzałam, ładowałam i zawoziłam. A ponieważ tu było tego, no to chłopcy jechali ze mną, któryś jechał.  
B.C.: To jest Pani pucharek zamówiony w Krośnie.  
     
Z.M.: No to ta słynna fabryka tam była zawsze tego szkła.  
B.C.: Tak, tak. I kryształów.  
     
Z.M.: Tak. No a proszę jeszcze powiedzieć, a kogo z rodziny teraz zaraził pan ta swoją pasją?  
B.C.: No na szczęście wie Pani, miałem dwóch synów, ale owszem jak mi trzeba było to z gołębiami pojechał, ze zegarem pojechał do otwarcia, ale żeby się któryś coś interesował, to nie. Owszem jak trzeba było dać wodę zmienić tom powiedział, zrobili mi to, ale żeby któryś miał takie chęci... Do dzisiaj dnia nie ma nikt.  
     
Z.M.: Czyli tej pasji nie ma. A czemu pan powiedział tamto słowo "na szczęście"? Że na szczęście żaden syn się nie zaraził tą pasją.  
B.C.: No takiegom, no takie jest przysłowie. Na szczęście no nikt się nie zaraził no.  
U.C.: No bo to było jednak, to był koszt. To był bardzo duży koszt, bo przecież tyle zboża, przede wszystkim on szczepił dwa razy do roku, i młode i stare, bo to musiały mieć odpowiedni witaminy. On patrzył, każdego gołębia chwytał codziennie do ręki czy ma tam dobre oczy, czy tam gdzieś mu się nie leje, no bo to już leciał do weterynarza i już tam o to dbał w ogóle o zdrowie też tych gołębi. To było, to on nawet już szwankował na zdrowiu, ale gołębie były na pierwszym miejscu. I wie Pani, że nieraz to żem się denerwowała, bo ja pilnuje jego, pilnuje to, a on więcej dba o gołębie.  
     
Z.M.: Czyli można powiedzieć, czasem bywały takie dni, że była Pani zazdrosna po prostu o tą jego pasje.  
U.C.: Byłam, byłam. Ze względu też czasem finansowych, bo nieraz coś chciałam kupić, a bo wie pani było, była taki moment, że zepsuł się nam odkurzacz, ale on nie, bo on se umyślał, że on se musi kupić komputer. Odkurzacz kosztował tam 1 000 złotych, a komputer kosztował 3 200 oprócz jeszcze tam tego. No to była duża suma różnicy. A odkurzacz w domu jest potrzebny, no ale cóż. Zrobiliśmy tak, że pierwsze kupiłam odkurzacz zaraz, ale zarosinka kupił se komputer. No i to było dla niego jedyne wyjście, ponieważ już zaczął szwankować na zdrowiu, na nogach. A tak to on se siedział tu przy stole, miał wszystko zmontowane, także jak gołąb przyszedł no to się cieszył.  
B.C.: Jak było pięknie to się szło na pole. A jak deszcz lał, tom se siedział tu, tom patrzył na zegar.  
U.C.: I to dla niego było dobre, no ale to był koszt.  
B.C.: Teraz już to nie ma tych zegarów starych.  
     
Z.M.: Nie no wszystko teraz przecież idzie z czasem. Wszędzie przecież idzie postęp, idzie technika i elektronika.  
U.C.: Powiedz jeszcze jak przyjechał ten facet z Holandii do ciebie.  
B.C.: No.  
     
Z.M.: No to proszę jeszcze, no tu żona podpowiada właśnie, że miał Pan gościa z Holandii. Niech się Pan też pochwali jeszcze.  
B.C.: Było tak, że ten gościu, co był z Holandii, on miał żonę ze Zielonej Góry. A z Zielonej Góry ja miał zaś hodowcę znajomego. On nawet brał tu gołębie ode mnie. No to jak ten facet przyjechał tu, to przyjechali tu do mnie. No i jak ten gościu z Holandii, co przyjechał, to od razu jak się dowiedział, które gołębie są, no to gada „czy ja je mogę wziąć”, ja mówię, że ooo tych to nie. Bo jakbym te gołębie ja pozbył, to bym musiał hodowle tą likwidować. Bo to jest gołąb, no podstawa całego gołębnika.  
U.C.: Wartościowy materiał.  
     
Z.M.: Tak.  
B.C.: No, ale wziął coś cztery w ten czas tu ode mnie i jeszcze mi nawet obiecał, nie chciałem pieniędzy, tylko chciałem, aby mi w zamian przysłał, no do krzyżówki swoje gołębie. No ale tegom się nie doczekał.  
     
Z.M.: Czyli znaczy się nie dotrzymał słowa?  
U.C.: Nie.  
B.C.: Nie dotrzymał słowa.  
U.C.: A obiecywał.  
     
Z.M.: Czyli wierzył mu Pan po prostu, że dotrzyma słowa, jednak nie dotrzymał słowa. Jednak można zauważyć, że różni ludzie są.  
U.C.: Tak. Nieraz przyszedł jakiś z innego lotu, to mąż wsadzał te karteczki za tą kontrolkę, czy za to. Później faceci dzwonili, podziękowali za to, że...  
     
Z.M.: Że się zaopiekował.  
P.C.: Tak.  
B.C.: No bo takie powinno być, że hodowca, to powinien wiedzieć, a no niestety są hodowcy co są hodowcami, ale jest też łapacz.  
U.C.: No rabusie.  
     
Z.M.: No właśnie. A wśród tych takich honorowych hodowców, prawda, to była taka praktyka. Takie niepisane prawo.  
B.C.: Tak. Pani, gołąb jaki jest, on ma ciężki lot, czy coś zabłądzi tego, ale jakby nie był schwytany to po pewnym czasie on sam wróci do domu. No ale jak uczciwy hodowca, który jest hodowca rzeczywiście i on go chwyci, i on go przytrzyma, no to to jest pani już nie hodowca.  
U.C.: Nawet jak numery były napisane, no to my dzwonili też, podziękowali, że zaopiekował się i tak samo było nawzajem.  
B.C.: Szkoda, że nie mam tu gazetki, bo bym Pani pokazał. Na ostatniej stronie, na gazetce jest zawsze „ gołębie przybłąkane do hodowców za granicą”. No i tam się ogłasza. Niemiec, taki numer gołębia jest u niego. Robi ogłoszenie, że tai i taki gołąb jest u niego. Holender to samo, że taki i taki gołąb jest u niego. No i jak komuś zależy, no to dzwoni do gościa.  
     
Z.M.: Czyli tam jest podany kontakt, prawda?  
B.C.: No jest podany numer gołębia no i adres. Więc jakby mi zależało na gołębiu, to dzwonie do takiego gościa i proszę go, żeby mi tego gołębia wysłał.  
U.C.: A jeszcze jedno chciałam powiedzieć, jak to ci faceci, co była ta wystawa i oni wyjechali troszkę wcześniej...  
     
Z.M.: No opowiadał pan właśnie, o tych gazetkach, że gazetki mieli dać właśnie jak była ta katastrofa. I przez to uniknęli tej katastrofy.  
B.C.: Oni jeszcze zdążyli uniknąć. Bo dopiero oni byli tu u mnie, tyle co wzięli te gazetki, odjechali i ja patrze było, no chyba był Teleexpress, czy Panorama była, to było mniej więcej w tych godzinach, i pokazują w telewizji co się stało. To była tragedia.  
     
Z.M.: To kiedy pan przestał hodować teraz te gołębie? W ubiegłym roku? W tym roku?  
U.C.: W 2010.  
B.C.: W 2010 to jeszczem leciał.  
U.C.: No ale później już żeś przestał. Tak na jesień.  
     
Z.M.: Na jesień teraz, tak?  
B.C.: Można powiedzieć, że już w 2010 na jesieni.  
     
Z.M.: Czyli zdrowie już nie pozwalało, żeby się tym zajmować.  
B.C.: Zdrowie.  
U.C.: Bo ja też nie dałam rady.  
     
Z.M.: Tak, nie miał kto pomóc teraz, prawda?  
B.C.: No skąd? No kto? Zostałem tylko se z żoną, to dla niej też jest ciężko.  
     
Z.M.: No a niech Pan tak powie, jeszcze m tak szczerze. Jak tak z początku, to chyba brakowało tych gołębi, prawda? Skoro to było, można powiedzieć, drugie pana życie. I to przez tyle lat.  
B.C.: To mi cały czas, teraz brakuje tych gołębi. Mówię pani, ze ja aż dopóki jeszcze dał rady na ten strych iść, tom lepiej na nogi chodził. Teraz mam coraz gorzej, bo się nie ruszam ino w domu siedzę.  
     
Z.M.: To teraz potrzeba żonę i na spacerek tam. Dwa kroczki w tą, dwa kroczki w tą. No a właśnie, a teraz może znalazł pan sobie znowu tam jakieś nowe hobby, nową pasje?  
B.C.: Książki.  
     
Z.M.: Książki. Przedtem nie było czasu, prawda?  
B.C.: Przedtem nie było czasu. Były zajęcia, jak pani mówię, rano wstał, zjadł śniadanie, poszedł do gołębi, to nieraz do południa w tych gołębiach przesiedział.  
U.C.: Jak przyszedł na obiad, to po południu zaś szedł.  
B.C.: A po drugie, do gołębi, to cały rok. Ja wszedł do domu na chwilę, posiedział i poszedł na strych. Nieraz żona narzekała to gada nogi Cię bolą, ale tam to idziesz.  
     
Z.M.: No bo tam trzeba było zrobić swoją prace codziennie, prawda? Nie było święta.  
B.C.: To już człowiek ma taką chorobę, że z tego się nie wyleczy. Widzi Pani, ja teraz już, od tamtego roku nie lece gołębiami i żem gołębie, można powiedzieć, za darmo dał tu hodowcy, a gazetka mnie interesuje i gazetke se opłacam.  
     
Z.M.: Czyli te wiadomości, czyta i jest Pan na bieżąco.  
B.C.: Tak. Bardzo mnie interesuje gazetka, bo przynajmniej wiem w całej Polsce gdzie się co dzieje.  
     
Z.M.: Tak i dalej Pan żyje tym życiem.  
B.C.: Jestem hodowcą na bieżąco z tych wiadomości, co czytam miesięcznik.  
     
Z.M.: No właśnie. A wróćmy do tych książek. Co pan czyta? Wszystko jak leci? Co Pan lubi czytać teraz? CZYTANIE
B.C.: Co mi podejdzie pod rękę. Wszystko. Teraz mi żona przywiozła z Wadowic i tak jadę za koleją.  
     
Z.M.: Czyli wszystko można powiedzieć.  
B.C.: Wszystko. Dlatego, że.. znaczy ja ty już przeczytałem chyba ze 20 książek. Koleżanka ile miała w domu to mi przyniosła. Wszystkie. Później mi syn przywiózł z Libiąża.  
     
Z.M.: Na okrągło. To teraz musi żona zapisać do biblioteki i przywozić Panu z biblioteki książki.  
B.C.: No tam jeszcze mam ten, bo jak mi przywiezła od szwagra, to mi przywiozła takich grubych książek chyba z osiem. No to tam jeszcze są trzy nie ruszone. Jak te skończę, to jeszcze mam jedna i tamte wyciągnę.  
     
Z.M.: Czyli można powiedzieć, że nie żyje Pan teraz tak tylko żeby o siedzieć przy oknie i wyglądać. Zawsze umiał Pan sobie coś znaleźć ciekawego co Pana interesuje i zawsze jakieś zainteresowanie było.  
B.C.: Mówię, że zawsze czekam na miesięcznik, u nas zawsze przychodzi na początku miesiąca.  
     
Z.M.: No ale to czytanie nie na długo Panu wystarczy, bo przejrzy Pan tą gazetkę i znów trzeba miesiąc czekać.  
B.C.: Ta gazetka, to jakby mi nie przeszkadzała żona, to na dwa dni by mi nie wystarczyła.  
     
Z.M.: No, no. I potem znowu trzeba czekać 28 na następną gazetkę.  
U.C.: No to książki.  
B.C.: No tak jest. No, ale jak Pani mówię, mam zapłaconą, teraz już mam na 12 rok zapłacone. To już jest pewne. I zawsze jest, bo jak się tu w związku jak my przedtem, to się zamawia zespołowo. To coś tam, jest taniej, no bo tego, koszta wysyłki.  
     
Z.M.: Są tańsze.  
B.C.: Są tańsze, ale na tym traciłem, no bo zawsze miałem gazetkę te dwa, trzy dni później. Bo nim ona, dajmy na to, przyszła do Zbycha, albo jam jechał na świetlice, albo on mi tu przyniósł, to to zawsze parę dni trwało. A tak to nie raz tu mi, kiedy to było w lipcu? Chyba w lipcu. Dwie gazetki mi przyszły. Przyszła jakoś na początku lipca i na końcu lipca już przyszła za sierpień. Także teraz to drożej mnie kosztuje, ale na bieżąco mam gazetki.  
U.C.: Ale chciałam Pani powiedzieć, że przedtem jak to się mówi lotował, co leciał tymi gołębiami, to bez przerwy byli kumple, znaczy no hodowcy. Owszem pod koniec mu pomagali, ja go nie raz zawoziłam, no i później go przywozili a jak nie to jechałam po niego, jak nie dał rady, ale to tam mu zaraz wyładowywali jak już gorzej chodził na nogi. A teraz już rzadko chodzi.  
B.C.: To ja dużo pracowałem społecznie dla związku. To ja na przykład co tydzień... DZIAŁALNOŚĆ SPOŁECZNA
U.C.: Skarbnikiem był ileś lat.
B.C.: To się mówi prezesem od spraw finansowych.  
     
Z.M.: Aha. To był pan prezesem jednak w związku. To nic się pan nie chwalił.  
B.C.: No. Byłem, to w związku to mówie Pani, że byłem do spraw finansowych. To zawsze ja raz w tygodniu musiał być na świetlicy. Czy nie wiem co było, przyszła godzina trzecia, to ja się zabierał i jeszcze dawniej nie miał samochodu, na autobus i trzeba było jechać do Chrzanowa, na świetlice, no bo tam hodowcy przychodzili. A jak przyszła Wiosna, co przychodziły obrączki, to w ten czas było roboty po uszy.  
     
Z.M.: No to Pan był tym najważniejszym prezesem, nie? No bo przecież finanse to najważniejsze.  
B.C.: A no, no pierwszy jest prezes, ogólny prezes związku, a drugi jest do spraw finansowych. Tylko, że sprawy finansowe, jak to mówią, trzymają cały związek.  
     
Z.M.: No właśnie.  
B.C.: To tak, to jest podstawa. A to sprawy finansowe w takim oddziale to były ładne pieniądze. Jak przyszła wiosna, to ja nie raz jak od dwora to jam się bał tą ulicą iść, bom pełną aktówkę pieniędzy wiózł ze świetlicy.  
     
Z.M.: Opowiada Pan, to Pan chodził jak jakiś biznesmen.  
B.C.: No tak Pani, no bo ja jechał jak przyszła wiosna, wszyscy przychodzili, każdy opłacał składkę, lotowe, obrączki. No mówię Pani, ja miał, jak przyszedłem to zaraz rozkładał i wszystko musiałem się doliczyć czy mi to wszystko gra. się nie brał za jedzenie tylko pierwsze tom wysypał to na stół, kwity, to wszystko, no i trzeba było to sprawdzać wszystko czy to pasuje. No ale bogu dziękować, jeszcze mi nigdy, niczego nie brakło.  
     
Z.M.: Czyli dobrze Pan rządził finansami.  
B.C.: No tak byłem parę kadencji tym skarbnikiem, ale bez, nie miałem żadnych niedociągnięć.  
U.C.: Ani mąka, ani nad użycie.  
B.C.: Nie miałem nic. A mieliśmy taki miesiąc. Ja poszedłem na świetlice po obrączki i w tym momencie musiałem przejąć tą robotę tego starego skarbnika, no bo narobił nam tyle mańkat, że szkoda mówić. No i chciał dalej to ciągnąć, ale mu tam w ten czas odebrali no i nie było chętnych. Siedzieli my tam chyba z dwie godziny no bo nikt nie chciał przyjąć.  
     
Z.M.: Skarbnika nikt nie chciał wziąć.  
B.C.: No nikt nie chciał tego przyjąć. Jeden to tam mówi no jak Bolek ty tego nie weźmiesz, to nie weźmie nikt.  
     
Z.M.: No bo to jest nie wdzięczna funkcja i bardzo odpowiedzialna, taka jest prawda.  
U.C.: Pani sama wie.  
     
Z.M.: Tak.  
B.C.: Nie wdzięczna i to jest bardzo odpowiedzialna, tylko, że ja mówię, temu co narobił tego manka, słuchaj Włodek ja bym wziął dwa złote, a zapisał sobie to od razu do jakiegoś, gdzieś tam księgi, żem wziął dwa złote, to byś wiedział o tym, a jakbyś wydał dwa złote, to trzeba wszystko pisać. Wiesz, kasa przyjmie, kasa wyda. I tego trzeba pilnować. To nie ma mowy, to wszystko musi się zgadzać.  
U.C.: Przyjeżdżali na kontrolę, to wszystko, całego roku sprawdzali, wszystko pasowało, ani złotówki nie brakowało.  
     
Z.M.: Czyli można powiedzieć, że jeszcze w tym związku to wiele Pan włożył swojego wysiłku jako praca społeczna, prawda?  
B.C.: Tak.  
     
Z.M.: W zarządzie związku jeszcze, oprócz tego, że Pan miał te gołębie i prace tutaj w tym gołębniku, to jeszcze dużo pan pracował społecznie.  
B.C.: To chyba co najmniej ze trzy kadencje.  
     
Z.M.: Oo to długi czas.  
B.C.: Po cztery lata.  
     
Z.M.: Po cztery lata, to dwanaście lat, to długi czas.  
B.C.: To żem. Były już takie momenty, że niektórzy byli przeciw, niektórzy byli za.  
U.C.: No ja mówię w końcu oddaj to, bo ja mówię, że szkoda już się Pani, jeszcze on jeździł, Pani stale po pieniądze przychodzili. A on wszystko pisał.  
B.C.: Najgorzej powiedziałem, że mieli my ten samochód nie?  
     
Z.M.: Tak, pamiętam ten samochód co jeździł tu.  

B.C.:

No właśnie. Trzeba było kierowcę i to był największy właśnie błąd, bo po nowym roku trzeba było jakiś kierowców szukać.  
     
Z.M.: Tak.  
B.C.: O to my tu mamy dwóch kierowców, co mieli...  
     
Z.M.: Uprawnienia mieli.  
B.C.: Ale to wie Pani. Raz to mnie to denerwowało, bo przecież ja miał pieniądze i ja chcąc wypłacić to ja muszę mieć podstawę, nie, pani dobrze o tym wie.  
     
Z.M.: Tak.  
B.C.: A on przychodzi do mnie bo, o tam gdzieś w karty grał i przegrał i pieronem tu w nocy do mnie leci.  
     
Z.M.: Żeby zapłacić.  
B.C.: Żeby mu pieniędzy dać. Bo nie ma za co w karty grać.  
     
Z.M.: A pan jako skarbnik to właśnie publicznych pieniędzy trzeba było pilnować, prawda?  
B.C.: Tylko ja, owszem no, bo on gada bo mi się należy. No należy się, ale ty idź najpierw musi to wziąć prezes, napisać wszystko ładnie, to ja ci wypłacę w każdej chwili. A później jakby jakieś nie dociągnięcia, ja bym wypłacił, później będzie na walnym zebraniu, to by mnie do odpowiedzialności. Dlaczego ja mu to wypłacił, jak mu się to nie należało. Dajmy na to tam były takie nie dociągnięcia, bo był, dużo było takich.  
     
Z.M.: A to wie pan zawsze się tak zdarza. Zawsze jak się między ludziami pracuje, to można, zawsze widać, że różni ludzie są, prawda?  
B.C.: Ale oni myśleli tak, że związek to, o tu gołębiarze, to takie... Ale to niestety, to jest klasówka państwowa. Tego się tak nie da. I Pani, tych finansów to trzeba było tak pilnować jak piernik.  
     
Z.M.: Tak. Każdy związek to jakaś wspólnota, prawda?  
B.C.: Ale to oni cyganili.  
     
Z.M.: Mówimy przecież szczerze.  
U.C.: Ale nie mówi się po imieniu?  
B.C.: Jest taka sytuacja, że no tylko oni pojechali, samochód nawalił. Przywieźli mi jakieś fikcyjne kwity. No to to jest w porządku. Jak na kwity były to jam wypłacił, ale później przychodzą nam rachunki właśnie z tego warsztatu, gdzie samochód był naprawiany. Tyle do zapłaty. No ale w ten czas ja był kryty, bom miał kwity i ja wypłacił na kwity.  
     
Z.M.: Tak.  
B.C.: A co się stało to nie wiem. Trzeba by było brać ich za tyłek i sądzić ich. No ale...  
     
Z.M.: To wie pan, różne są sprawy. Bo to wiadomo, jak się właśnie pracuje. I im więcej ludzi w takim związku to więcej problemów zawsze jest.  
B.C.: Wie pani jak z ludźmi w stanie wojennym z paliwem jak było nie?  
     
Z.M.: No ciężko. Potem były kartki przecież.  
B.C.: Potem były kartki no tak. Dostawali my tych kartek na paliwo, bo mieliśmy swój samochód, to nam związek się starał i nam tych, ale to było mało. To trzeba było, wie Pani, jechało się. To tam gdzieś na lewo na stacji benzynowej, coś tam tego się dało i coś się tam kupiło. Ale później oni cyganili. Bo na przykład oni kupili tyle i tyle paliwa, na to mieli kwity nie? Ale później jeszcze dajmy na to na 40 liter już mi dawali papier biały. Jak go sami pisali, że tyle i tyle.  
U.C.: No bo była bieda o paliwo.  
     
Z.M.: Była no. Różnie ludzie kombinowali.  
B.C.: Ale później jak ja na takie coś im płacił, to później przyszła komisja, i tego... Mnie za to brali dlaczego tu pięć rachunków jest z tego z stacji paliw, a szósty jest z ręki napisany.  
     
Z.M.: No. To na taki się nie można było nabrać. Oo widze, że tu żona przyniosła Pana dyplomy wszystkie.  
B.C.: Oo Pani, to by trzeba było oglądać...  
     
Z.M.: No jak Pan mówił, że jest 50 pucharów, to i 50 dyplomów nie?  
B.C.: Nie, to dyplomów będzie więcej. Dlatego, że pierwsze lata, zakrzem się chwycił, to mnie nagradzali tylko samymi dyplomami.  
     
Z.M.: Pierwsze co były tak?  
B.C.: Pierwsze. Nie było, nie było...  
U.C.: To są też dwa.  
B.C.: Oo to są bardzo wartościowe.  
     
Z.M.: No ładne, na drzewie zrobione.  
B.C.: Dyplom w drewnie. I to jest z okręgu. Na wystawie mi...  
     
Z.M.: Na okręgowej.  
B.C.: Tam gdzie ta tragedia była. To tam miałem wręczane. Tylko nie w ten czas, ino wcześniej.  
     
Z.M.: Tam w Katowicach. Na tej hali.  
B.C.: Na tej hali.  
     
Z.M.: Chciałby pan coś jeszcze dopowiedzieć? Do swojej wypowiedzi, coś jeszcze te refleksje, jakieś z tego.  
B.C.: A no wie Pani, jakby co, jakby tak padło, to na temat gołębiarski, to...  
     
Z.M.: Cały dzień by można rozmawiać.  
B.C.: Nie ma końca. Jeszcze jakby się tak zeszli hodowcy, bo Pani to nie jest hodowca, ale jak tak przyszedł hodowca to się nie raz żona tu nie ma żadnej gadki, tylko o gołębiach.  
     
 
     
U.C.: Tak, tak.  
     
Z.M.: Tylko same gołębie.  
U.C.: Pani, ani o kobietach, ani o pracy, tylko o gołębiach.  
B.C.: To jest temat nie wyczerpany. Absolutnie.  
     
Z.M.: No to ja dziękuję Panu za rozmowę. Życzę zdrowie i...  
B.C.: No bo ja to będę chciał chyba jechać na tą wystawę do Trzebini.  
     
Z.M.: A to chyba żona musi Pana zawieź.  
B.C.: A to tu przyjadą po mnie.  
     
Z.M.: Aa to z kolegami Pan się wybierze. Czyli na wystawy Pan jeszcze jeździ, tu blisko.  
B.C.: Do Trzebini tak, do Katowic już nie pojade.  
U.C.: Bo zdrowie nie pozwoli.  
B.C.: Ale do Trzebini to się przejadę.  
     
Z.M.: No to dobrze, to ja życzę właśnie Panu jeszcze wiele lat, żeby pan się jeszcze pasjonował tą pasją, jeszcze takiego jakiego zdrówka i dziękuję za rozmowę.