SMAK RECENZJI: Jaka matka taka cera…

2.11.2020

Poleca: MK2 (mol książkowy do kwadratu)

Anna Dziewit-Meller, Od jednego Lucypera, Wydawanictwo Literackie 2020                 

Ta powieść uwiodła mnie pierwszym zdaniem: Pierzyna w poszwie w kwiaty…

Zapowiadało miękkość, czułość i wspomnienia, które wzmacniają przez całe życie, są podświadomym drogowskazem i źródłem siły. Zaraz jednak okazuje się, że ta pierzyna w białożółte margerytki jest tu tylko samotnym, nie bardzo przystającym do klimatu rekwizytem. Zaiste, nie ma się tu do kogo przytulić….

Katarzyna to prawnuczka, wnuczka i córka „krzepkich  dziouch” śląskich, kobiet dużych i silnych, skazanych na słabych mężczyzn, ale paradoksalnie całkowicie im podporządkowanym. Wyjeżdża do Holandii, robi karierę naukową i zatrzaskuje wszystkie drzwi do śląskiego życia. Czasami jednak dzwoni Babcia Miejscowa i ten głos, śląska gwara przenoszą ja na chwilę do miejsca, z którego uciekła – świata odbarwionego, czarnego jak węgiel, pełnego niedomówień, chłodu i obojętności.  I choć chciałaby wreszcie zrzucić z siebie ten ciężar przekazywany z pokolenia na pokolenie, który u niej w końcu zamienił się w anorektyczną kość tkwiąca w gardle, to jednak jedno wyraźne wspomnienie nie daje jej spokoju – obraz „wysznupanego” w domu Babci Miejscowej pudełka z rysunkiem Stryjeńskiej na wieczku i fotografii Marijki, na wspomnienie której rodzina wstydliwie uciekała spojrzeniem, wszelkie pytania zbywając milczeniem… Tajemnica z czasów gdy na Śląsku budowano socjalizm pęczniała latami i nabrzmiewała jak wrzód…

Zakończenie tej historii jest niespodziewane, zaskakujące i naprawdę godne przynajmniej jeszcze jednego rozdziału. Daje nadzieję. Grube pokłady czarnej sadzy i pyłu węglowego jakby stopniały nieco, a życie otwiera Katarzynie furtkę na jaśniejszą stronę świata.

Czyta się tę książkę na ściśniętym oddechu, bo nikt tych kobiet nie oszczędza, a i one nie oszczędzają siebie nawzajem. Jest pełna bólu i wściekłości, bez rozjaśniania, bez osłody, bez znieczulenia. Realia epoki ilustrują autentyczne dokumenty IPN poprzedzające kolejne rozdziały.

I pewnie nie do takiej „literatury kobiecej” jesteśmy, my kobiety przyzwyczajone. Ale jest to książka niezwykła, nieprzeciętna i dlatego koniecznie trzeba ją przeczytać, choć mam wątpliwość czy obraz śląskiej rodziny w takim kształcie usatysfakcjonuje kobiety – Ślązaczki pamiętające ten ciemny czas.

Anna Dziewit-Meller wychowała się na Śląsku i w swoich książkach powraca do rodzinnych stron. „Góra Tajget” wydana w 2016 r. równie doskonała w formie i także niezwykle poruszająca to również śląska historia, ale pokazana z nieco innej, historycznej perspektywy. Gdyby jednak ktoś zechciałby poznać całkiem inne wcielenie Autorki, polecam podróżniczą opowieść o wędrówce przez Gruzję, napisaną wspólnie z mężem Marcinem Mellerem „Gaumardżos”. Błyskotliwie dowcipna, pogodna, pełna anegdot i ważnych turystycznych szczegółów. Zachęcam. Wszystkie trzy tytuły dostępne są w naszej  bibliotece.

MK2